Stałem, na dwóch nogach stałem, więcej ich nie mam, gdy otwierałem list. Teraz leżę, jak martwy leżę, bo list przeczytałem. List mnie powalił, a był ten list z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Niby taki zwykły, okresowy, podsumowujący.

200 miesięcy życia w benzynowym ciągu

List podsumował moje życie i beznamiętnie oświadczył, że będę jeszcze zajmował miejsce na tym padole przez dwieście miesięcy. Dokładnie dwieście. Po tym czasie żyć mi nie wolno, bo zaczął bym obciążać nieuprawnienie budżet państwa. A budżet napięty i priorytetem w tym budżecie są dzieci zrodzone z 500 +, a nie emeryci.

Zacząłem moją zusowską przyszłość liczyć. Zobaczę dwieście pełni księżyca. Odliczając pełnie z zachmurzeniem, ze sto zobaczę. Nie najgorzej. Ale co z porami roku? Przeżyję tylko 17.

Siedemnaście razy rozczulę się nad pięknem wiosennych kwiatków. Siedemnaście razy zmoczy mnie jesienny deszczyk. Wychłoszcze wiatr. Tyle też razy ogrzeje mnie letnie słoneczko. Na zimę nie liczę, bo zniknęła na dobre.

Wpadłem w panikę.

Jak skorzystać z tej darowanej mi przez ZUS resztki życia.  Jak go nie roztrwonić.

Moja spanikowana głowa rozpaliła się do koronawirusowej temperatury, myśli zaczęły galopować z prędkością piłeczki golfowej wystrzelonej przez Adriana Meronka. Nie nadążałem, za szybko. Uderzyłem więc swoim własnym, niepowtarzalnym, seniorskim  swingiem, myśli się uspokoiły i mogłem przejść do ich analizy.

Pierwsza myśl jaka mi się nasunęła to gdzieś wyjechać. Odkrywać kolejne pola golfowe. Czerpać niewyczerpanie z dobrodziejstw południowego słońca. Zobaczyć, to znaczy zagrać, w Nowej Zelandii, Islandii, RPA i na biegunie.

Covid i odwoływane loty szybko ostudziły moje plany. Musiałem znaleźć coś zastępczego i równie ekscytującego. A co ekscytuje mężczyzn najbardziej?

Mylicie się, kobiety ekscytowały kiedyś. W wieku zusowskim ma się inne priorytety. Tylko jakie? Pielucho-majtek nie noszę, nie muszę więc walczyć z lekarzem rodzinnym o receptę. Wypróżniam się regularnie, czyli też nie priorytet. Jem dobrze, rodzinę rozpoznaję. Więc co?

Wymyśliłem – samochód. Kupię sobie nowy samochód. Tylko jaki? Duży!

Tak pomyślałem, a myśl dodała od siebie. Samochód ma być: duży, silny, komfortowy, prestiżowy i czarny.

Wskoczyłem w komputer, skonfigurowałem i zdębiałem. Suma którą chciałem przeznaczyć na duży, silny, komfortowy, prestiżowy i czarny przerosła mnie dwukrotnie.

Czy naprawdę ostatnie 200 miesięcy życia mam spędzić bez mojego dużego, silnego, komfortowego, prestiżowego i czarnego auta? Nie!

Przeżyłem 800 miesięcy i na tą nędzną resztkę życia coś dużego, silnego, komfortowego, prestiżowego i czarnego mi się należy.

Zadzwoniłem do dealera.

Panie Jacku niech się pan nie poddaje, mamy letnie promocje, tu zejdziemy, tak zejdziemy i w pana limicie jakoś się zmieścimy. Zapraszam na jazdę próbną.

Pojechałem.

Samochód był duży, silny, komfortowy, prestiżowy i czarny. Jechał pięknie, dostojnie i cicho. Nawet skręcał dostojnie, ale coś w nim było nie tak. Tym „nie tak” okazał się silnik. Był to diesel.

Matka ziemia nie ma czym oddychać, a ja dieslem! Odrzuciłem propozycję.

Dealer się nie poddawał. Pogrzebał w komputerze, drukarka wypluła kilka kartek i już diesla nie było. 200 konna benzyna, trochę dodatków umilających jazdę i cena w limicie. Uścisnęliśmy sobie dłonie na covidową modłę i wyruszyłem do domu celem uruchomienia gonitwy myśli.

Gonitwa myśli zaczyna się zawsze tak samo, od przeglądarki.  Wzorzec miałem, pozostało, w celach poznawczych i porównawczych, dokonać przeglądu propozycji i wyłuskać tę dużą, czarną wisienkę.

Ekran wyświetlił dziesiątki jednakowo brzmiących komunikatów – taniej nie będzie. W porządku, niech nie będzie taniej, ale dajcie mi coś wyjątkowego, dużego, silnego, komfortowego, prestiżowego i czarnego.

I nagle……….

Oczom moim ukazał się najsilniejszy, najbardziej komfortowy, najbardziej prestiżowy i najbardziej czarny samochód świata. Moje marzenie śmiało się do mnie z ekranu komputera, i ja się do niego śmiałem. Pobiegłem, na skrzydłach pobiegłem, po akceptację do Caddie i kupiłem.

Siedzę w pociągu relacji Sulechów Główny – Gdynia Główna i po samochód jadę i przerażony jadę. Co ja zrobiłem, co ja kupiłem, jak ja żyć będę przez ostatnie dwieście miesięcy z moim dużym, silnym, komfortowym, prestiżowym i czarnym samochodem. Zje mnie żywcem, wypije wszystkie soki.

I tak jadę i biadolę za sprawą przeczytanego testu spalania mojego marzenia. Że też w pociągu muszą mieć internet. Bez internetu nie było by testu, a test oznajmiał, że moje 320 konne benzynowe szczęście pali tyle co trzy normalne samochody. Że w mieście i ze 20 litrów zeżre i że co 200 kilometrów trzeba tankować i że to jest nieakceptowalne i że…..pan tester był oburzony. Na koniec stwierdził, że auto jest duże, silne, komfortowe, prestiżowe i czarne. Czarne może nie, bo jeździł białym.

Siedzę więc w pociągu relacji Sulechów Główny – Gdynia Główna i jadę odebrać auto marzeń, które doprowadzi mnie do bankructwa. Ma na to dwieście miesięcy.

 

Jacek Zaidlewicz

You may also like

Comments are closed.