Jaki będzie? Co przyniesie? Komu spełnią się marzenia? Kto wytrwa i zrealizuje swoje sylwestrowo-noworoczne obietnice i zobowiązania? Komu uda się zmienić na lepsze swoje życie?

 

Przekonamy się wkrótce, bo o ile dzieciom, licealistom, a nawet studentom wydaje się wciąż, że kolejny rok będzie się ciągnął w nieskończoność, to my, ludzie „doświadczeni” wiemy, że skończy się szybciej, niż się zaczął. Czasu jest więc mało.

W minione wakacje siedziałem ze swoją rodzinką w domu u przyjaciół na Mazurach. Fajnie jest mieć takich przyjaciół, którzy oddają ci do dyspozycji swój własny dom, spędzając urlop gdzie indziej. Są jeszcze dobrzy ludzie na świecie!

Ale nie o tym mowa, bo Mazury poza ciszą, widokami, ciepłym jeziorem i wspaniałym czasem z dziećmi, które już nie mieszkają z nami, dały mi okazję do nadrobienia wielu zaległych lektur. Na pierwszy ogień poszedł Stephen Hawking i Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania. Matematyka i fizyka, nie mówiąc o astronomii, a tym bardziej o kosmologii, nigdy nie były moją mocną stroną, więc sięgałem po tę lekturę z lekką obawą, czy aby na pewno wszystko zrozumiem. Spróbowałem jednak i nie mogłem się oderwać.

Autorowi udało się w prosty, zrozumiały sposób wytłumaczyć laikowi, czym jest wszechświat, dlaczego się wciąż rozszerza, co to są fale grawitacyjne, o co chodzi z czarnymi dziurami, nie mówiąc o podstawowych pytaniach – czy Pan Bóg istnieje i czy możliwe są podróże w czasie.

Lektura obowiązkowa dla tych, co pracują w korporacjach lub chodzą do filharmonii, słuchają Judas Priest, kibicują swoim drużynom na meczach ekstraklasy, leżą nocami na plaży, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, piszą rozprawy naukowe, pracują w usługach, walczą o wolne sądy i dla tych, co grają w golfa.

Czas.

Klucz do zrozumienia wielu spraw. Coś, czego nam ciągle brakuje. Ten, który nieubłaganie płynie naprzód wciąż szybciej i szybciej, i nieustannie przyspiesza.

Zanim jednak rozwinę to głębokie spostrzeżenie, opowiem wam dykteryjkę.

Mieszkam, to znaczy pracuję, a piszę tak, bo spędzam tam więcej czasu (poza snem) niż w domu, w tzw. business parku. To budowane masowo na całym świecie zespoły budynków biurowych na obrzeżach miast, najczęściej dla firm, które potrzebują pod jednym dachem powierzchni biurowej i magazynowej.

Moje biuro znajduje się w kompleksie identycznych lub podobnych budynków na Rakowcu, tuż obok Okęcia. Dwupiętrowa architektura z dużymi panoramicznymi oknami w części biurowej, które pozwalają choć na chwilę oderwać się od komputera czy kolejnego spotkania w sali konferencyjnej i rzucić okiem na otaczający świat. Mam to szczęście, że ze swoich okien widzę rozległe pole kapusty, nad którym w oddali startują lub lądują samoloty. Ziemia jest droga, szczególnie ta nieopodal centrum, więc siłą rzeczy spodziewałem się, że kojący widok kapusty skończy się dość szybko i będę zmuszony patrzeć na kolejny biurowo-magazynowy budynek, stojący pewnie nie dalej niż dwadzieścia metrów od moich okien. Inwestor, z którym notabene znam się od prawie trzydziestu lat, wpadł jednak któregoś dnia do mnie na kawę i krótko powiedział: „Wojtek, dupa”. Nie miał przy tym wcale na myśli, że ja jestem dupa, tylko że z jego kolejnych planów inwestycyjnych nic nie wyjdzie.

Jestem człowiekiem kulturalnym, poczęstowałem go więc dobrym napojem z ziaren kawowca z odrobiną spienionego mleka i dopiero wtedy pociągnąłem za język.

Usłyszałem następującą historię: mój kolega poszedł do właściciela pola kapusty, a nie jest ono małe, bo liczy kilkadziesiąt hektarów (wymarzony grunt i miejsce do budowy kolejnych modułów biurowo-magazynowych). Grzecznie się przedstawił, powiedział, czym się zajmuje i zaproponował kupno pola kapusty. Gospodarz / właściciel pola grzecznie go przyjął, wysłuchał i nie omieszkał zadać pytania, o jakich pieniądzach jest mowa. Andrzej, bo tak kolega ma na imię, jest uczciwym biznesmenem i nie zamierzał robić żadnych hocków-klocków, więc wiedząc, jaka jest wartość ziemi w tym miejscu, krótko oświadczył, że jest gotów położyć na stole 50 mln zł. Pan od kapusty poczęstował go herbatą z cytryną i powiedział: „Proszę pana, ja mam 65 lat. Codziennie rano wstaję i biorę się do pracy. Pole trzeba zaorać albo obsiać, albo zebrać plony, albo dopilnować innych prac. Roboty jest huk i powiem szczerze, że się czasami z tym nie obrabiam. Wstaję o świcie i dnia mi brakuje, żeby wszystko zrobić i wszystkiego dopilnować. To sens mojego życia. Nie jeżdżę na wakacje na Wyspy Kanaryjskie ani w inne ekskluzywne miejsca. Nie zarabiam wielkich pieniędzy, ale stać mnie było na to, żeby wychować i wykształcić dwójkę dzieci, i na w miarę dostatnie życie. Jednak pieniądze, o których pan mówi, są poza moją granicą pojmowania świata. Nie wiedziałbym, co z nimi zrobić. Powiem panu więcej, myślę, że moje dzieci, choć już dorosłe, też nie za bardzo by wiedziały, co mi doradzić lub, co gorsza, zaczęłyby czekać na moją śmierć, żeby się do tej kasy dobrać. Ja bym stracił motywację do pracy i życia, czasu za te pieniądze bym nie kupił, a mógłbym zgubić sens życia. Więc powiem panu tak: jakby mi pan zaproponował nie 50, a 120 mln zł, to też bym panu tej ziemi nie sprzedał. A teraz proszę się nie gniewać, ale muszę iść do pracy, a panu życzę miłego dnia.”.

Wnioski z tego płyną dwa:

– pierwszy, dość przyziemny i prozaiczny, ale ważny dla mnie – przez przynajmniej najbliższe parę lat wciąż będę miał z okna kojący widok na pole kapusty, a nie na kolejne biurowce;

– drugi, ważny dla nas wszystkich – pieniądze to nie wszystko.

Łatwo tak mówić. Wiem o tym. Trzeba jeść, płacić rachunki, kupić dziecku mieszkanie, płacić za szkołę, żona chce nowy samochód, gdzieś trzeba pojechać na wakacje itp., itd. To wszystko kosztuje. Kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Życie jest dość prozaiczne i brutalne.

Czasem jednak przychodzi refleksja. Czy na pewno potrzebujemy kolejnej pary butów, nowego swetra, następnych kolczyków dla partnerki życiowej, innego samochodu, bo producent wypuścił nowy model, lepszej (droższej) whisky – żeby ją potem zmieszać z colą i nawet nie móc docenić jej walorów smakowych?

Wbrew pozorom odpowiedź nie jest łatwa i prosta. Przecież lepiej się czujemy w nowym garniturze od Ermenegildo Zegny, w luksusowym mercedesie, czy z zegarkiem marki Patek Philippe na nadgarstku. To w jakiś sposób dowodzi naszego sukcesu życiowego, jest efektem ciężkiej pracy, właściwych decyzji. Nie zawsze jednak przekłada się na pozycję społeczną, szacunek czy umiejętność dzielenia się pieniędzmi z tymi, którzy nie poradzili sobie w życiu, często nie z własnej winy.

Czyż nie znacie „buraków” ze złotym rolexem na ręku lub faceta, który do kelnera zarabiającego miesięcznie tyle, co on na godzinę, mówi na „ty”, bez odrobiny szacunku i uważa, że 10 zł napiwku jest ok, choć rachunek był na 900 zł?

Własny samolot, posiadłość nad Morzem Śródziemnym – wygodne i, co by nie mówić, miłe rzeczy – nie są gwarantem zdrowia, o szczęściu nie wspominając.

Mówią, że na Titanicu płynęli syci i bogaci, a na Kursku młodzi, silni i zdrowi. Jednym jednak i drugim zabrakło szczęścia. Syn narkoman, chora żona, niekontrolowany nadmiar alkoholu, powierzenie pieniędzy Madoffowi, a nawet GetBack – i nagle świat wywraca się do góry nogami.

Pieniądze przestają się liczyć.

Co to wszystko ma wspólnego z czasem?

Ma, bo okazuje się, że za pieniądze możemy kupić zegarek, ale nie czas.

Ma, i to dużo, bo choć atomy, z których składa się nasze ciało, nie nikną po naszej śmierci i części z nich może się znaleźć w ciele „nowego gospodarza”, to nasze życie kończy się czasem bardzo szybko. Czas jest więc kluczowy.

Co robić, żeby go nie zmarnować?

Szczerze? Nie wiem. Nie jestem kompetentny, nie czuję się na siłach, nie mam patentu, wiedzy ani wystarczającej mądrości, żeby wam mówić, a tym bardziej radzić.

Są jednak prawdy uniwersalne: kochać, dbać o rodzinę, mieć przyjaciół, być uczciwym, ciężko pracować, pomagać innym, żyć w zgodzie z samym sobą, wybaczać, mieć pokorę, cieszyć się każdym dniem, uśmiechać się tak często, jak się da i czasami zdobyć się na odrobinę szaleństwa.

Proste jak 10 przykazań i to bez względu na to, czy ktoś jest wierzący, czy nie.

Nie marnujmy czasu na jałowe spory, na bezsensowną robotę, na głupie rzeczy, na gry komputerowe, na bezmyślne wgapianie się w telewizor i na obrażanie się na kogoś lub na cały świat. On jest, jaki jest. Nie dąsajcie się na niego, na innych, a przede wszystkim na samych siebie. Jeden uśmiech da wam więcej i jest ważniejszy niż tydzień złości i smutku. Trzeba brać byka za rogi i z pogodą ducha iść dalej, iść do przodu, nawet, a może tym bardziej, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli.

Konduktor w jednym z moich ulubionych filmów (Ekspres polarny) mówi: „Nieważne jakim jedziesz pociągiem, ważne, żebyś dojechał do celu.”. Coś w tym jest.

Ważne jest, żeby obracając się wstecz, widzieć swoje błędy, bo zawsze jest czas, by je naprawić, by zmienić nastawienie i to bez względu na to, czy masz 16, 38, 57 czy 82 lata, a patrząc do przodu, na to, co dopiero nadejdzie, wyciągać wnioski z przeszłości i mieć pozytywne nastawienie.

pasynkiewicz golfguru 1

No dobrze, może ktoś z was powiedzieć, ale co to ma wspólnego z golfem?

Ma i nie ma.

Nie ma, bo golf to tylko sport i rekreacja, choć dla niektórych to sens życia.

Ma, bo jak wiele innych sportów pozytywnie wpływa na zdrowie i życie.

Co więcej, w jakiś sposób kształtuje charakter, uczy kultury, zachowania, poszanowania przepisów, zdrowej rywalizacji, uczciwości, a także umiejętności godzenia się z porażką.

To wpływa na nasze życie, formuje ciało i ducha.

Piszę ten felieton już po świętach, ale jeszcze przed sylwestrem i mam świadomość, że gdy trafi w wasze ręce, pewnie w lutym, to Nowy Rok rozpędzi się już na dobre.

Czy już będzie za późno na jakiekolwiek zmiany?

Nie, nigdy nie jest na nie za późno.

Zarabiajcie więc dużo pieniędzy, ale niech nie stają się one dla was celem samym w sobie. Dzielcie się nimi z potrzebującymi.

Podsycajcie swoją miłość, aby nigdy nie wygasła.

Dbajcie o rodzinę, może ona kiedyś zadba o was.

Pamiętajcie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się nie tylko w biedzie i żeby coś dostać, trzeba wpierw dać.

Zacznijcie grać w golfa.

Ubędzie wam kapkę pieniędzy i zajmie to trochę czasu.

Bilans będzie jednak na plusie, bo więcej zyskacie niż stracicie.

Bo golf to fajna gra, pieniądze są po to, żeby móc realizować marzenia, a czas spędzony na golfie to samo zdrowie.

W 2020 roku życzę wam i sobie:

  1. Grajcie więcej w golfa;

  2. Więcej chodźcie, a nie używajcie buggy;

  3. Zróbcie sobie fitting kijów golfowych, niech będą dopasowane do budowy ciała, wzrostu i waszego swingu;

  4. Zagrajcie na paru nowych polach;

  5. Mniej koncentrujcie się na wyniku, a więcej na przyjemności z gry;

  6. Wciągnijcie w golfa członków rodziny, przyjaciół i znajomych.

Happy New Year!!!

 

Pozdrawiam

Pasyn

Instagram: Traveling4golf

Facebook: Wojciech Pasynkiewicz

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl

 

 

 

 

 

You may also like

Comments are closed.