Obóz Target 54 – pamiętnik emerytowanego komandosa. (Ściśle tajne!. Bez klauzuli dostępu do tajemnicy państwowej – nie czytać !)

Minister wojny w czasie pokoju, ze względu na sytuację, trudną sytuację, powołał ściśle tajną grupę dywersyjną, do działań na tyłach przyszłego wroga. Najlepsi z najlepszych, wyselekcjonowani z wojsk obrony terytorialnej, spotkali się na obozie szkoleniowym w Tajlandii. Obóz poprowadził major w stanie spoczynku,  Chris „Sahib” Czupryna.

Część trzecia  – Khaoyai – w której Sir Jerzy przemówił – po tajsku.

Siódma rano, miałczenie pod drzwiami. Nie pukanie, nie skrobanie – miałczenie. Błyskawicznie wrzucam do Enigmy słowo miałczenie – maszyna wypluwa – pobudka. Otwieram na czworakach drzwi udając psa. Merdam przyjaźnie smutnym ogonem, ale kota nie ma. Domyślam się , to nasz major zaszyfrował pobudkę. Ostrożności nigdy za wiele.

Wskakuję, na pięciokilometrową przebieżkę, do basenu. Nurkuję i zamiast wodno-fikołka, jestem w tym mistrzem, zamieram w żabko-ruchu. Ślepią się na mnie cztery pary wytrzeszczonych oczu. Mechaniczne, wybuchowe żaby, naprowadzane kablem na cel – przelatuje informacja przez moje, zanurzone w wodzie, zwoje nerwowe. Błyskawicznie odgryzam kabel, lecz w ustach nie czuję smaku miedzi, a galaretowatą maź. To prawdziwe żaby, ciągnące za sobą żabo-nasienie, konstatuję po niewczasie. Przełykam z godnością. Komandos, nie mazgaj.

Zbiórka na strzelnicy. Dzisiaj takeway i transition. Major Chris Sahib Czupryna wyjaśnia. W ręku, nie niewinna rózga, a prostick. Będzie bolało.

Odprowadzenie kija do tyłu na dziewiątą, główka zamknięta, trzonek równolegle do ziemi patrzy na cel. Wolno, dziesięć razy. Jedenasty to uderzenie. Podobno piłka ma lecieć prosto. Majorowi leci, nam nie. Upał łagodzą, nad każdym stanowiskiem, trójramienne, wiatraki. Mój ma dwa. Po kilku minutach nieskoordynowanych ruchów wiatrak odlatuje. Zostaję bez klimatyzacji. Oszukuję i odprowadzam siedem, nie dziesięć razy. Sahib udaje, że nie widzi. Ja wiem, że widzi. Dobry Pan.

Po zajęciach, zimne, niedobre tajskie piwo, coś na ząb lub protezę, zależy od zamożności i na pole.

Khaoyai Golf Club – Tajlandia w ruinie.

Półtora godziny jazdy na południe, chyba na południe, kompas nam wysiadł, a mamy jeden na zespól, od Bangkoku leży to cudo. Leży w parku narodowym i rozciąga się nad nim jakaś najlepsza strefa ozonowa na świecie. Nie widziałem, ale w polu, bez wzajemności, się zakochałem. Mam na tapecie w telefonie. W młodości w lusterku była Brigitte Bardot, teraz w smartfonie trawa. Taki czas.

Dzieło Jacka Nicklausa wije się wśród porośniętych lasami wzgórz. Dziko, zielono, dżunglowato. Cudo nad cudy. Wietnam w Tajlandii. O wycieczce do Wietnamu marzyłem od dawna i tak ten Wietnam sobie wyobrażałem. Nie muszę już jechać. Wietnam, w Khaoyai, dostałem, bez dopłaty.

Czy grać? Nie ma piękniejszego miejsca. Dziko, pusto, magicznie.  Koniecznie. I to przynajmniej dwa razy. Najlepiej w roku.

Caddy oświadcza „wyrzuć z tekstu to najpiękniejsze. Ile może być tych najpiękniejszych”. Ja wiem – są trzy : Anfi Tauro na Gran Canarii, Khaoyai i Mountain Black w Tajlandii.

Wracamy do pola, bo właśnie na tym polu Jerzy przemówił. Może to piękno przyrody, może tajskie, na niebiesko ubrane, Caddy, może wąż zjadający myszkę, wpłynęły na naszego komandosa, że przemówił, po tajsku przemówił.

Jerzy „Bierhalle” należy do pokolenia lekko przechodzonych komandosów. Nadal jest jednak sprawną maszyną do zabijania. Normalnie, w życiu codziennym, ma wysportowaną, sprężystą sylwetkę. Do misji założył strój piwno-golonkowy. Nawet my nie mogliśmy go poznać.

Jerzy gra w golfa ustami. Każde uderzenie komentuje.  Zastrzegam, będą brzydkie słowa, ale nikogo nie powinny urazić, bo będą po tajsku.

Po bardzo udanym uderzeniu Jerzy, po tajsku, w zachwycie krzyczy : „ja pieeeerdolę” ; po uderzeniu bardzo nieudanym z dezaprobatą  „ kurrrrwa mać”; po czwartym nietrafionym pacie, krótkie żołnierskie  „ i chuuuuj”.

Wyobraźmy sobie dołek par cztery. Brzmi to tak : „ja pieeeerdolę” ; „kurrrwa mać; ” kurrrwa mać”, „kurrrwa mać” ; patowanie – cisza, cisza; „i chuuuj”.  Wszyscy wiemy, że dołek skończył potrójnym bogey-em.

Kochaliśmy za to Jerzego. Niestety, major Chris wezwał naszego przyjaciela na makatkę i nakazał grę w ciszy. W żołnierskich słowach wytłumaczył, że wróg, nie dość, że wie gdzie Jerzy się znajduje, to co najgorsze, wie gdzie znajduje się jego piłka. Okrzyk „kuuuurwa mać” oznaczał piłkę w krzakach po lewej stronie farway-a. Jerzy zaciągał. I tak nad najlepszą na świecie strefą ozonową zaległa cisza.

Nasz kraj w ruinie podnosi się z kolan i artykuł siódmy tego nie zmieni. Zabiorą nam miliardy, ale ducha dobrej zmiany nie pokonają. Będziemy jeść trawę z radosną świadomością, że Prezes da sobie radę i kot nie umrze z głodu.

Gorzej jest z infrastrukturą pola Khaoyai Golf Club. Jej po prostu nie ma. Szkielety hotelu, zjadane przez dżunglę wille.  Melexy czekające na dziurawym parkingu. Bieda. Deweloperzy padli, pole jakoś się trzyma. Widocznie właściciel – nie generał. Generał będzie na kolejnym polu. I będzie lotnisko i będzie kuter rybacki i będziemy my. Drużyna Target 54.

Ps. Moi wspaniali golfgurowicze. Wznieśmy kielichy, tego co kto lubi, w górę i wspólnie zakrzyknijmy– „Wesołych Świąt”. Niech nam piłeczki życzliwe będą!

Emerytowany Święty Mikołaj, w czynnej służbie komandos, były super golfista – Jacek Zaidlewicz

 

You may also like

14 Comments

  1. A ja myślałam że to sport dla Gentelmenów. Fuj! Wstyd!

  2. Jerzy nie jest gentelmenem. Jest komandosem. A w służbie-wiadomo.

  3. Jacku.Rozumiem i nie dziwię się że golfista marzy o polach golfowych w różnych zakątkach świata. Pamiętam że swojego czasu byłem zainspirowany tym, co przez wiele lat czułem (w wolnym czasie oczywiście) na swoim podniebieniu. Ten wspaniały smak rudych w różnym wieku, które na przekór wszystkiemu im były starsze tym lepsze. Więc postanowiłem sprawdzić u źródła a właściwie u źródeł licznych i bardzo obfitych skąd one się biorą. Wstyd się przyznać ale podróżowałem po Szkocji szlakiem sławnych destylarni gdzie w miedzianych alembikach ten cud napój był warzony. Przepiękne zamki zwiedzałem jakby przy okazji. Może więc następną podróż jaką zrobisz z miłości do golfa i do rudych łącząc przyjemne z pożytecznym zrobisz właśnie do Szkocji, czego Ci życzę.
    P.S. Zupełnie na marginesie. Kiedy chciałem innego czasu zobaczyć świątynię Angkor-Wat w Kambodży,
    przepiękne świątynie buddyjskie w Laosie i choć trochę poczuć takowy klimat, czy też popatrzeć na krajobrazy w Wietnamie i zobaczyć jak mieszkają ci niesamowicie dzielni ludzie którzy dali popalić Francuzom i Amerykanom nie musiałem grać w golfa, ale fajnie kiedy uprawianie sportu daje inspiracje i przeżycia które pozostają w nas i których nikt nam nie zabierze. Do Malezji nie dotarłem. Nie musiałem. Moja była często powtarzała że kobiet mam dosyć w swojej pracy. Co oczywiście nie było prawdą.(ale nie przysięgnę).

  4. Wielce Szanowna Pani Doroto.
    Nie ma co fujować. Polski język jest też taki. Wszystko zależy przez kogo, jak i w jakim kontekście jest on używany. Jest taka znakomita polska komedia pt. “Dzień Świra”. Jeżeli Pani go nie widziała to spieszę poinformować Panią że jest to film w którym nasz znakomity aktor Marek Kondrat wciela się w postać niejakiego Adama Miauczyńskiego, wspaniałego świra któremu bardzo ogólnie rzecz biorąc przeszkadza świat w którym uczestniczy i uwielbia komentować go słowami cytuję: “Dżizys… kurrrwa…. ja pierrrrdolę.” Koniec cytatu. Czyż to nie jest wspaniałe określenie na to w czym teraz uczestniczymy. Ale oczywiście mogę się mylić. Pozdrawiam.

  5. Ten Four ( 10-4) czyli wszystko potwierdzam co powyżej opisano. Z jednym dodatkiem : autor nie nadmienił ,iż na tym polu po 4 pierwszych dołkach , kiedy to okrzyk był tylko jeden : ” jaaa piiereeerdoollleeee” a autor zamierzał -jak sie sam przyznał -przestać grać w golfa:) – przybrałem nowy pseudonim operacyjny: Jerzy 3pary i boogie pod rzad !! Pozdrawiam i cheers ps: po 4 dołkach wszystko wróciło do normy i wśród wzgórz Khao Yai rozlegał sie najczęściej okrzyk ” kuuurwaaa mać ” :),,,,,,,,,,,

  6. Król Jerzy VI który niewątpliwie był gentelmanem (choć po angielsku jest gentleman) aby przezwyciężyć jąkanie w ramach ćwiczeń klął jak szewc a może nawet gorzej o czym można się dowiedzieć oglądając film “Jak zostać królem” z oskarowym aktorstwem Colina Firth w roli głównej. Więc bez przesady z tym “fuj” pani Doroto.

  7. No nie! Przecież w golfa nie mogą grać sami gentelmani. A co z plebsem? Im też należy się coś od życia!

  8. Jerzy to nie golfista, to komandos, A w boju różnie to bywa.

  9. W imieniu majora chciałym Ci Jurku podziękować za służbę. Twój wkład w rozpracowanie wrogich dobrej zmianie pól jest nieoceniona. Potwierdzam 3 pary pod rząd i bogeya. Wiem też, że z żalem przerwałeś dobrą grę, by się nie zdemaskować.
    Ku chwale komandosie!

  10. To ja na koniec w obronie Pani Doroty
    Też wolę grę bez nadmiernych emocji słownych. Nke lubię wyrazów fuj, ale też nie przepadam za ocenami typu ” nie tam” ; “co ja robię” , “gdzie lecisz”. Leci tam gdzie ją posłałeś. Amen.

  11. Szanowny Panie Jacku,

    Szanowny autorze. Ja naprawdę uważam że wszyscy golfiści włącznie z Panem Jerzym są Gentemenami. Sądzę że czułabym się komfortowo w Państwa towarzystwie. Jestem pewna że Pan Jerzy powstrzymałby się od swoich “męskich” komentarzy gdyby wśród Was byłaby osoba z poza “komandoskiej” familii. Uważam Pana felietony za bardzo odkrywcze . Gra w golfa staje się dla mnie bardziej zrozumiałą poprzez zrozumienie emocji tej gry. Poprzez Pana relacjom zadawany jest kłam nudnej gry dla emerytów. Nie wiem czy nie proszę o zbyt wiele ale chciałabym aby Pana felietony spowodowały abym ja i moje przyjaciółki zaczęły grać na polu niedaleko naszego rodzinnego Świebodzina.

    Ps. Mam nadzieję spotkać Pana na polu golfowym ….

  12. Lubię zajrzeć i przeczytac co tam u braci młodszej w wierze, ale dzis to niestety widze, ze poziom dobrej zmiany dotknął takze golfa…. przykro sluchac tych przekleństw, zupełnie niepotrzebnych, tym bardziej ze na pismie. Elita powinna dbać o nienagannosc manier, a w słowie pisanym jest to obowiązek. Ja sam nie należę do osob, ktorym nie wymknie sie przekleństwo, niemniej jednak nie ma to nigdy nic wspolnego z golfem. Moze nalezy nauczyc sie grac zamiast przeklinać i jeszcze o tym pisac? Nastąpuje zupełny upadek obyczajów, oto ten przysłowiowy „cham” pisze i mowi o tym, jak przeklina, a adwersarzom odpisuje, ze jest artystą! A w dupie mam taką sztukę!

  13. Super! Wreszcie ktoś kto gra w golfa stwierdził że golf to sport dla elity. Rozumiem że “ciemny lud” musi zadowolić się grą w cymbergaja. Mam też wrażenie że pan Mikołaj oprócz pola golfowego nie przebywał z osobami które uprawiają inne dyscypliny sportu, nie mówiąc już o przebywaniu ze sportowcami wyczynowymi i ekstremalnymi.
    A może słowo golfista, elita, mężczyzna powinno pisać się z dużej litery?

  14. Przepraszam, ale po czym pani Basia wnosi, ze ciemny lud powinien grac w cymbergaja? Przeciez chodzi o dobre zwyczaje, odrobine kultury i zwykla, ludzka grzecznosc. Elita jest slowem uniwersalnym, chodzi o definicje, to mozna sprawdzic u zrodla w slowniku poprawnej polszczyzny. Mam za zle autorowi artykulu, ze pisze o golfie slowami, ktorych publicznie osoba z podstawowa kindersztuba uzywac nie powinna, a szczegolnie golfista. Dbajmy nie tylko o tresc, ale i forme

Comments are closed.