Całkiem niechcący, niejako przypadkiem, zagrałem z przyjaciółmi w golfa na Sardynii na polu Pevero Golf Club w 2006 roku. Potem było 8 lat przerwy i dopiero w 2014 roku udało mi się ponownie wyciągnąć kije z torby w tym pięknym kraju. Wraz  prezesem PGA Polska, Jarosławem Sroką, i oczywiście z żonami, pojechaliśmy świętować nasze urodziny, które obchodzimy tego samego dnia, nad jezioro Como. Naszym łupem padły wtedy dwa kolejne pola.

Czas sobie płynął, zagrałem to tu, to tam, a do Włoch ciągle było mi nie po drodze. I nagle w niecałe pół roku tak się poukładało, że wpierw w październiku 2017 roku spędziłem weekend na Sycylii, potem w kwietniu 2018 w Mediolanie i kilkanaście dni później długi weekend majowy w Rzymie, skąd pojechaliśmy do Toskanii, zaliczając w sumie 17 nowych pól. Dziwne jest to życie golfisty…

Jest wiele powodów żeby się wybrać do Włoch. Można: zwiedzać zabytki architektury, niektóre wybudowane jeszcze przed naszą erą; podziwiać dzieła najwybitniejszych malarzy, jak Tycjan, Botticelli, Caravaggio, Leonardo da Vinci; rzeźbiarzy, jak Michał Anioł; odpoczywać – w lecie nad morzem (Adriatyckim, Śródziemnym, Liguryjskim, Jońskim czy Tyrreńskim), w Toskanii albo nad jeziorem Como czy Garda; w zimie jeździć na nartach w Val di Fiemme, Cortinie, Madonnie di Campiglio i wielu innych miejscach; popływać gondolą w Wenecji; wybrać się na zakupy do jednej ze światowych stolic mody podczas Milano Fashion Week; pójść na mecz Juventusu; zasiąść w loży La Scali, jednej z najsłynniejszych oper; zajrzeć do fabryk Ferrari lub Lamborghini; pojechać w interesach; odwiedzić przyjaciół; zrobić sobie podróż kulinarną, bo Włochy słyną przecież ze swojej kuchni; znaleźć 100 innych powodów lub po prostu pograć w golfa. Można też robić wszystko, byle z umiarem.

No właśnie, może ta setka powodów wymienionych wyżej była przyczyną nietraktowania Italii serio pod kątem golfa. Oczywiście obiły mi się o uszy nazwy paru pól i resortów, głównie za sprawą Michała Dąbrowskiego z Travel Golf i nazwisko Molinari (Francesco w PGA, Giulia w LPGA i Eduardo w European Tour), ale poza tym miałem dość mgliste pojęcie o golfie we Włoszech. Całkiem niesłusznie, bo ponad 90 tys. zarejestrowanych graczy, 409 obiektów golfowych (238 18-sto dołkowych) robi wrażenie i wzbudza szacunek.

Rzeczy, które nas interesują, można poznać, czytając, słuchając albo oglądając. Można też wszystkiego spróbować samemu, co w wypadku oceny pola wydało mi się najlepszą drogą.

Podróż nr 1 (sierpień 2014): Jezioro Como, Lombardia – czwarty co do powierzchni region we Włoszech o największej liczbie ludności (ponad 10 mln) stolica Mediolan, 42 18-sto dołkowe pola i 14 dziewiątek.

Z lotniska Malpensa nad Como jest około 50 km. Hoteli tam w bród – od 5-gwiazdkowych jak Villa d’Este, Grand Hotel Tremezzo i Villa Serbeloni po 4- i 3-gwiazdkowe, nie mówiąc o domach do wynajęcia czy apartamentach. W okolicy 11 pól golfowych. Zagraliśmy na dwóch:

  • Circolo Golf Villa d’Este – zaprojektowane przez Petera Gannona w 1927 roku, green fee 90 €, par 69.

Na północ od Mediolanu, 7 km na płd.-wsch. od Como w miejscowości Montorfano, nad jeziorem o tej samej nazwie, stary, z tradycjami, klub golfowy należący do Hotelu Villa d’Este, ponoć jednego z najlepszych na świecie. Miejsce gry królów z Belgii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Grecji. Wielokrotne miejsce rozgrywek Italian Open. Pole uznawane za 3., a od dwóch lat za numer 1. we Włoszech wg top100golfcourses, portalu, z którym często porównuję swoje opinie i z którym w tym wypadku totalnie się nie zgadzam, i 45. w Europie. Położone na wzgórzystym terenie z widocznymi w oddali wierzchołkami włoskich i szwajcarskich Alp, niestety bez widoku na jezioro. Gęsto porośnięte lasem, głównie piniowym. Dość ładnie i ciekawie zaprojektowane dołki z otwierającym par 5 granym w dół, a potem w lewo, miły 4. dołek, par 4, łatwy, grany przez wąwóz i ładna 18-tka, par 4 z greenem pod samym domem klubowym. Wody praktycznie nie ma, a naturalnym utrudnieniem jest gęsty las na całym polu. Dość kiepska jakość fairwayów i niewiele lepsza greenów, ale, być może, częściowo w wyniku dość obfitych opadów deszczu w ostatnich dniach przed naszym przyjazdem. Słabe tee off. Bunkry średnie. Duży dom klubowy z porządną restauracją i barem z ładnym widokiem. Dość mały pro shop. Czytając opisy tego pola przed grą, oczekiwałem trochę więcej, więc polecam, choć z pewnym wahaniem.

ircolo-Golf-Villa-_golfguru

–    ASD Menaggio & Cadenabbia Golf Club – J.H.Taylor, 1907 rok, przeprojektowane przez Johna Harrisa w 1965 roku, green fee 75 €, par 70.

Drugi najstarszy klub we Włoszech. Założony jako 9-dołkowe pole, a w 1923 roku przebudowany na 18-sto dołkowe przez Mr. Wyatta. Położone kilka kilometrów na zachód od jeziora Como, w zasadzie tuż u podnóża Alp Szwajcarskich. Pierwsza dziewiątka nie zapowiada ani specjalnych wrażeń golfowych, ani widoków. Dość ładny dołek otwierający, par 4, a potem dwa pod rząd par 3, ładny 5-ty, par 5 i z hcp 1 9-y, par 4. Nieciekawy 10-ty par 3 wzdłuż driving range’u i nagle wszystko się zmienia: poprawia się zdecydowanie jakość fairwayów, pojawiają się trudne, wąskie otwarcia i przede wszystkim wspaniałe widoki gór dookoła – jakby inne pole. Dołki ładnie zaprojektowane, naturalne otoczenie.

Najbardziej spodobały mi się dwa ostatnie, oba par 4. Dość krótkie, ale tricky. Wody na polu praktycznie nie ma, poza małym strumykiem na 17-tce. Dość dobra jakość fairwayów, całkiem przyzwoite greeny. Trochę bunkrów broniących greenów, szczególnie na back nine, ale bez przesady. Jedyne utrudnienie to naturalny design pola i las dookoła. Tee off słabe, bunkry średnie. Widok na jezioro niestety tylko znad 18-tego greenu. Stary dom klubowy. Restauracja taka sobie, a bar za domem, bez widoku na jezioro. Dziwne. Pole jednak, pomimo że w różnych rankingach dopiero między 2-ą a 4-ą dziesiątką we Włoszech, mnie podobało się bardziej niż Circolo Villa d’Este. To krótkie par 70, ale polecam.

Como jest trzecim co do wielkości jeziorem we Włoszech, choć poprzez swoje rozczłonkowanie na kształt litery Y ma większy obwód niż Garda czy Maggiore. Jest też najgłębszym w Alpach i jednym z głębszych jezior w Europie. Słynie z pięknych widoków, licznych wspaniałych willi, wielu resortów, parków i ekskluzywnych hoteli, a także mnóstwa dobrych restauracji. Jest popularne wśród gwiazd – swoje domy mają tu m.in.: George Clooney, Madonna, Brad Pitt i Sylwester Stallone. Zaszaleliśmy w dniu naszych urodzin i wynajętą łódką popłynęliśmy na drugi brzeg do dobrej knajpy na kolację, racząc się po drodze szampanem. Było cudnie.

Podróż nr 2 (październik 2017): Sycylia. Największa wyspa na morzu Śródziemnym, oddzielona od lądu wąską Cieśniną Messyńską. Autonomiczny region we Włoszech ze stolicą w Palermo, o powierzchni prawie 26 tys.km2, zamieszkany przez ponad 5 mln ludności. Słynie ze swojej historii, przechodząc z rąk do rąk od ponad trzech tysięcy lat (jej władcami byli Sykamowie, Elemowie, Fenicjanie, Kartagina, Cesarstwo Rzymskie, Wandalowie, Ostrogoci, Bizancjum, Arabowie, Andegawenowie, Królestwo Aragonii, Neapolu, Hiszpanie, Burbonowie, aż wreszcie Giuseppe Garibaldi opanował wyspę w 1860, przyłączył ją do Sardynii; potem ziemie te weszły w skład zjednoczonych Włoch, choć autonomię Sycylia uzyskała dopiero w 1947 r.), z Etny – czynnego, największego w Europie wulkanu, wielu przepięknych miejsc i widoków, i oczywiście mafii sycylijskiej, czyli Cosa Nostra (Nasza Sprawa).

Był jednak jeszcze jeden powód, poza golfem oczywiście i oczekiwaną dobrą pogodą w październiku, żeby się wybrać na Sycylię. Otóż leży ona na styku dwóch płyt tektonicznych: euroazjatyckiej i afrykańskiej, z których jedna zachodzi powoli pod drugą. To, między innymi, powoduje, że Etna przesuwa się powoli w kierunku płd.-wsch. Problem polega na tym, że o ile do niedawna wulkan przesuwał się o około 1 cm rocznie, ostatnio zaczął „kroczyć” w tempie ponad 4 cm. Prędzej czy później więc ta strona góry straci stabilność i pod wpływem własnego ciężaru osunie się do morza. Biorąc pod uwagę wysokość Etny – ponad 3300 m – naukowcy spodziewają się, że osuwisko miliardów ton skał i kamieni spowoduje gigantyczne tsunami w całym basenie Morza Śródziemnego. Pod wodą znikną tysiące nadbrzeżnych miast, wiosek, kurortów, a miliony ludzi straci życie. Nie jest jednak wykluczone, że wcześniej nastąpi erupcja czynnego wciąż wulkanu. Ostatnia przed naszym przyjazdem, choć niewielka, miała miejsce 1 marca, a zginęło w niej 10 osób.

Nie jest więc właściwym pytaniem, czy wpierw dojdzie do erupcji, czy osuwiska, tylko kiedy to nastąpi, a tu naukowcy rozkładają ręce, bo może za 5 lat, a może za 10 tys. Założyłem jednak, że nie stanie się to na jesieni 2017 roku i spakowawszy swoje kije golfowe, polecieliśmy w czwartek pod wieczór Wizzairem do Katanii.

Plan był banalny: prosto z lotniska do Donnafugata Resort, następnego dnia dwa pola z przerwą na lunch i wyjazd do Verdury; tam jedno pole w sobotę rano, a po grze wycieczka do Corleone, w niedzielę drugie pole, przejazd autem do Trapani i powrót liniami Ryanair do domu. Plany są po to, żeby je realizować, więc po wylądowaniu wynajęliśmy auto i po pokonaniu 112 km, co zajęło nam około półtorej godziny, zameldowaliśmy się w hotelu. Pokój nam się nie podobał. Spartańsko urządzony, z podłogą wyłożoną kamiennymi płytkami, sprawiał wrażenie nie przytulnego i taki był. Zrobiło się dość późno, więc zamówiliśmy talerz serów, butelkę lokalnego wina i po chwili udaliśmy się na spotkanie z Morfeuszem.

  • Donnafugata Golf Resort & SPA
  • Links Course – Franco Piras, projekt z 2010 roku, green fee 65 €, par 72.

Pole nie zachwyciło nas. Miejscami całkiem płaskie, miejscami nieznacznie pofałdowane, otoczone łąkami i obrośnięte krzakami lub karłowatymi drzewami. Odległe o parę kilometrów morze zobaczyliśmy dopiero z 11. i 12. dołka i to by było tyle. Kilka centralnie położnych stawów z dołkami 1, 5 i 8 (jedyny dołek, który nam się podobał, z greenem na cypelku otoczonym wodą, par 4) na pierwszej dziewiątce i 14 na drugiej nie stanowią utrudnienia w grze. Dość kiepsko utrzymane. Nie polecam

  • Parkland Course – Gary Player, zaprojektowane w 2010 roku, green fee 65 €, par 72.

Podobna rzeźba terenu, aczkolwiek dużo więcej drzew i drzewek wzdłuż fairwayów, za to wody praktycznie nie ma, a morza nie widać z żadnego dołka. Podobał nam się dołek 7., par 5 z ładnym greenem bronionym bunkrami po bokach i otoczony z boku i z tyłu jedyną prawdopodobnie na polu wodą. Rozumiem chyba ideę tego znanego i dobrego projektanta, jakim jest Gary Player, żeby pole wkomponować w naturalne otoczenie, ale oczekiwałem więcej. Co ciekawe, fairwaye nieznacznie gorsze niż na pierwszym polu, a bunkry lepsze. Dziwne. Brak spektakularnych dołków, brak wyzwania, dużo miejsca dookoła, wybaczającego złe zagrania. Nie przeszkodziło mi to jednak w uzyskaniu słabego wyniku – ale ja już tak potrafię. Pola raczej nie polecam.

Bez żalu pożegnaliśmy się z Verdurą i ruszyliśmy na płd.-zach. w kierunku Sciacca. Przejazd 160 km zajął nam trochę poniżej 3 godz.

Późnym wieczorem zameldowaliśmy się w hotelu i dostaliśmy super pokój. Jednopiętrowe domy ciągną się wzdłuż drogi dojazdowej po obydwu stronach głównego budynku z recepcją, barem i restauracją wewnątrz i na zewnątrz; każdy składa się z kilku pokoi lub apartamentów na parterze i pierwszym piętrze, niektóre mają małe prywatne baseniki. My dostaliśmy pokój w nowej, chyba niedawno dobudowanej części, z panoramicznymi, rozsuwanymi oknami na taras i z widokiem na morze. Przed głównym budynkiem wielki trawnik, basen, a po lewej stronie, patrząc na morze, kolejna knajpka. Ładnie, czysto, ze smakiem i z dobrym designem.

Nie było problemu z zamówieniem pasty i sałatek wraz z butelką czerwonego sycylijskiego wina do pokoju, więc tak zrobiliśmy i zmęczeni poszliśmy spać.

  • Verdura Golf & SPA Resort
  • West Course – Kyle Phillips, projekt z 2009 roku, green fee 80 €, par 72.

Piękne pole typu links. Ładnie i ciekawie zaprojektowane dołki, z których spora część biegnie wzdłuż morza albo kończy się greenem tuż nad morzem. Naturalne utrudnienia to – poza bardzo dobrze utrzymanymi i ciekawie rozmieszczonymi bunkrami – rough (choć jak graliśmy, to był przycięty) i wiatr znad morza, którego też na szczęście nie doświadczyliśmy. Na pierwszej dziewiątce najbardziej podobały mi się dołki 8., par 4, z greenem nad morzem i 9., par 4 grany wzdłuż morza. Na drugiej dziewiątce najlepsza jest kombinacja trzech ostatnich dołków: 16., par 4, 17., par 3 i 18. par 4. Bardzo dobra jakość pola. Piękne widoki na wodę z jednej strony i odległe wzgórza, niektóre jak skały, bez żadnej roślinności. Domek klubowy rozdziela 18-e greeny obu pól, ale widok z tarasu jest na West. Zdecydowanie polecam to pole.

  • East Course – Kyle Phillips, projekt z 2009 roku, green fee 80 €, par 72.

Drugie pole typu links w resorcie. W różnych rankingach oceniane wyżej niż West. Szczerze mówiąc, nie rozumiem i nie wiem dlaczego. Praktycznie płaskie, z szerokimi, wybaczającymi fairwayami. Brak spektakularnych dołków. Co pewien czas parę krzaczków i miejscami przycięty lub niezbyt wysoki i gęsty rough. Bardzo dobrze utrzymane i dość strategicznie rozmieszczone bunkry. Pole mniej widowiskowe, tylko jeden dołek z greenem nad wodą, choć morze widoczne z paru dołków. Jakość fairwayów i greenów bardzo wysoka. Podobał mi się 5. dołek, par 4 i dwa ostatnie, oba również par 4. Warto pojechać do tego resortu i zagrać na obu polach, ale West lepsze.

Tak jak zaplanowaliśmy, w sobotę po grze zjedliśmy szybki lunch, przebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę do Corleone. Powieść Maria Puzo i film Francisa Forda Coppoli to kultowe i obowiązkowe dzieła dla każdego. The Godfather  z niezapomnianą rolą Marlona Brando jako Don Vito Corleone, głowa największej mafijnej rodziny z Nowego Jorku i jego syna Michaela, granego przez Ala Pacino, nie tylko nazwiskiem, ale wieloma scenami odnosi się do sycylijskiej wioski Corleone, skąd rodzina wyemigrowała do USA na początku XX w. Będąc wielkimi fanami powieści i filmu, nie mogliśmy przegapić okazji, żeby być w okolicy i nie zajrzeć w to miejsce. Jadąc samochodem, przed oczyma miałem małe brukowane uliczki z kamiennymi domkami i widziałem siebie siedzącego na tarasie ślicznej, lokalnej knajpki, jedzącego chleb, ser, oliwki i popijającego to miejscowym, dobrze schłodzonym białym winem. Ale Corleone to nie tylko nazwa z filmu, to realne małe miasteczko, które leżąc na szlaku pomiędzy Palermo i Agrigento, kontrolowało ważną arterię i miało strategiczne znaczenie. Tu też rodzili się lub urzędowali najwięksi bossowie mafijni: Toto Riina, Bernardo Provenzano (udowodniono mu zlecenie lub bezpośrednie zabójstwo 127 osób) i Tommaso Buscetta (największy „pentiti”, czyli skruszony w dziejach tej przestępczej organizacji).

Żona trochę narzekała, gdyż pokonanie zaledwie 62 km zajęło nam ponad półtorej godziny, a droga była wąska i miejscami bardzo kręta, ale zabawiałem ją opowieściami i kusiłem mirażem spaceru po miejscach do tej pory ociekających krwią, słynnych i tragicznych zarazem. W końcu dojechaliśmy i przeżyliśmy jedno wielkie rozczarowanie. Brudne, niewielkie, biedne miasteczko, w którym nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Z musu niejako weszliśmy do trattorii na ryneczku, bardziej przypominającej bar szybkiej obsługi gdzieś na świecie, gdzie wypiliśmy lurowatą kawę i obejrzeliśmy zdjęcia z Ojca Chrzestnego porozwieszane na ścianach.

Czym prędzej wróciliśmy do hotelu i poszliśmy na super kolację.

Rano zagraliśmy na East Course, zjedliśmy lunch, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na lotnisko.

Podróż nr 3 (kwiecień 2017): Mediolan po raz drugi.

Żona od wielu lat bierze udział w największych, a na pewno najbardziej prestiżowych targach Salone del Mobile. Postanowiliśmy z młodszym synem zrobić jej niespodziankę i nic nie mówiąc, odwiedzić ją. Czemu jednak przy okazji nie zagrać w golfa?

Polecieliśmy w piątek wieczorem i prosto z lotniska do hotelu na polu. Rano rundka – tata i syn – fajowo, a potem na targi. Radość i zaskoczenie ogromne. Wypiliśmy po szklaneczce proseco, pooglądaliśmy stoiska, słynny włoski design i nieustępujące mu polskie meble i pojechaliśmy do miasta coś zjeść. Po kolacji my z żoną grzecznie do hotelu, a młody z ekipą na Milano by night. Rano pojechaliśmy zagrać na drugim polu i prosto stamtąd na pojechaliśmy na lotnisko, skąd polecieliśmy do Warszawy.

  • Bogogno Golf Resort, dwa pola: Del Conte i Bonora.

Bonora Course – Robert von Hagge & Michael Smelek & Rick Barill, zaprojektowane w 1997 roku, green fee115 €, par 72

Pole nam się podobało. W różnych rankingach notowane jest w drugiej dziesiątce we Włoszech. Ciekawie zaprojektowane, obrośnięte po bokach dość gęstym lasem, sporo doglegów, sporo przewyższeń. Jest wyzwanie i jest przyjemność z gry. Całkiem porządne fairwaye. Dobrze utrzymane greeny, trochę wody po bokach niektórych dołków. Podobał nam się dołek otwierający, par 5, podwójny dogleg, wpierw w prawo, a potem w lewo na wyniesiony green z rozległymi bunkrami przed, jakby ostrzegającymi, żeby nie próbować ataku ze zbyt daleka oraz 7., par 3 i 14., par 4 z bunkrami praktycznie wzdłuż całej lewej strony fairwaya. Piękny widok na ośnieżone szczyty Alp z 18. dołka. Natura i przyjemność gry. Niewielki, ale całkiem porządny hotelik przy polu. Duży pro shop i niezły dom klubowy z rozległym tarasem z widokiem na góry. Polecam.

  • Castelconturbia Golf Club, Yellow – The Pines (9) & Blue – The Chestnut (9) Courses i Red – The Oaks (9) – Robert Trent Jones Sr., projekt – 1984 rok, green fee115 €, par 72.

Zagrałem dwie pierwsze  (Yellow & Blue) z trzech dziewiątek. Piękne pole, naturalnie wkomponowane w okolicę. Dość pagórkowate, z niezbyt gęstym lasem dookoła. Nie jest jednak bardzo wąsko i pewien margines błędu, szczególnie przy otwarciach, jest wybaczalny. Kilka dołków na otwartej przestrzeni. 1., 3. i 5. (z greenem za wodą) dołek – wszystkie par 5, ładne; 7., par 4 z greenem na wysepce z widokiem na Club House. Śliczny 13., par 3 z wodą przed i lasem oraz bunkrem za greenem. Cisza, przyroda, brak zabudowań – sama przyjemność z gry na polu starego mistrza designu. Bardzo dobra kondycja pola. Dość słaby hotelik ze spartańsko urządzonymi pokojami. Średni dom klubowy, średnia restauracja, mały pro shop. To pole w większości rankingów jest w pierwszej dziesiątce pól we Włoszech, a w niektórych w pierwszej piątce, na co absolutnie zasługuje. Bardzo polecam.

Czas było wracać do domu, porca miseria. Ani razu nie przyszło mi jednak do głowy, żeby żałować. Spędziłem fantastyczny weekend z synem, zrobiliśmy mega niespodziankę mamie i żonie, obejrzeliśmy wspaniałe meble najlepszych projektantów na świecie i zagrałem na dwóch nowych fajnych polach. Co najważniejsze – wiedziałem, że za chwilę zaczyna się długi weekend majowy i znowu będziemy w bella Italia.

W następnym odcinku, golf w Rzymie i Toskanii.

Ciao!

Pasyn

Instagram: Traveling4golf

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

You may also like

Comments are closed.