CALIFORNIA, MON AMOUR

Bywa, że spełnia się najdziwniejszy z przedziwnych sen,
Wariat traf nagle wskaże cię, weźmie cię w ramiona Jumbo Jet.

California mon amour – śmieszne niebo, co nie zna chmur.
California mon amour – kodakowy sen filmowych róż.

W Chinatown kręcą film, gwiazda piękna jak świt gra w nim,
Roman party wydaje dziś, u twych stóp gwiazda się będzie wić.
Dumnyś był niby paw, gdyś ją w pościel błękitną kładł
I o jedno tylko modlił się, by znienacka się nie skończył sen.

 To słowa piosenki skomponowanej przez Janusza Kruka do słów Marka Dutkiewicza, sprzed prawie czterdziestu lat, wykonanej przez zespół 2 plus 1.

Aktualne ?

To ciągle kraina marzeń dla setek tysięcy ludzi.

Los Angeles, Hollywood, Santa Monica, Bel Air, Venice Beach, San Francisco, San Diego, Palm Springs, Indian Wells, Yosemite, Joshua Tree, Silicone Valley, czyli Dolina Krzemowa, wymieniać dalej?

Długo myślałem, jak zacząć ten felieton, jakie podać powody, żeby tam nie jechać.

Myślałem, myślałem i poza dość męczącą i dość kosztowną podróżą (choć od tego roku to się też zasadniczo zmieniło – bo LOT rozpoczął regularne, bezpośrednie loty z Warszawy do LA) nic nie wymyśliłem.

Let’s go west mówili w XIX wieku imigranci z Irlandii, Niemiec, Szkocji, Anglii, Hiszpanii, Polski i wielu innych krajów przybyli do USA.

Niewiele się zmieniło pod tym względem. To ciągle magiczne miejsce, przyciągające tych, co kochają słońce i błękitne niebo, tych, co szukają wolności i tych, co chcą zrobić karierę w filmie i od ładnych parunastu już lat tych, co chcą pójść w ślady założycieli Yahoo, Facebooka, Google’a, WhatsAppa i setek innych innowacyjnych firm technologiczno-internetowych, którym przyśnił się amerykański sen, i którzy z roku na rok zostali miliarderami.


No dobra, podsumowałem krótko swoje przemyślenia – na karierę aktorską trochę za późno, Larry’ego Ellisona z Sun Microsystems już nie dogonię, ale chciałbym zobaczyć kilka miejsc w Kalifornii i zagrać tam w golfa.

Jak wymyśliłem, tak zrobiłem, i tak mi się to spodobało, że potem to powtórzyłem, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze parę razy.

To za duży stan, tyle ciekawych miejsc odwiedziłem i na tylu różnych polach zagrałem, że nie da się tego opisać w jednym felietonie. Nie mówiąc już o tym, że z Kalifornii „dość blisko” do Arizony i wspaniałych desert courses i oczywiście Nevady oraz Las Vegas, gdzie jak nie w golfa, to chociaż w kasynie można wygrać…

Niech więc ten tekst będzie pierwszą częścią opowieści o LA, Hollywood, okolicach i podróży golfowej wzdłuż Oceanu Spokojnego na południe do San Diego, a potem nastąpi część druga – o reszcie.


Kalifornia: najbogatszy stan w USA i trzeci co do wielkości po Alasce i Teksasie, o powierzchni prawie 425 tys. km kw. (prawie 30% większej niż Polska), ze stolicą w Sacramento i prawie 40 mln mieszkańców (choć to szacunki, bo nikt do końca nie wie, ilu jest tam nielegalnych imigrantów). Od południa graniczy z Meksykiem, od wschodu z Newadą i Arizoną, od północy z Oregonem, a od zachodu z Oceanem Spokojnym (Pacific Ocean).

Nazwa California wywodzi się od utopijnego raju zamieszkiwanego przez Amazonki pod władzą królowej Califiy. Zasiedlona przez ponad siedemdziesiąt różnych plemion indiańskich, skolonizowana w XVIII w. przez Hiszpanów, od 1821 roku  weszła w skład Meksyku na dwadzieścia pięć lat. W 1846 roku osadnicy napływający z zachodu Stanów Zjednoczonych i z Kanady zbuntowali się przeciwko Meksykowi, dając początek wojnie amerykańsko-meksykańskiej, w wyniku której stan został podzielony na dwie części: górną, która weszła w skład USA, i dolną, która weszła w skład Meksyku.

W 1851 roku Kalifornia dołączyła do składu Unii jako trzydziesty pierwszy stan.

Na rozwój stanu wpłynęły gorączka złota z początku XIX w.; masowy napływ osadników uprawiających ziemię i hodujących bydło w Dolinie Kalifornijskiej – będącej jednym z najbardziej wydajnych rolniczo obszarów na świecie; budowa pierwszej transkontynentalnej linii kolejowej przez góry Sierra Nevada (1869 r.); rozwój przemysłu filmowego w początkach XX w., który spowodował, że Los Angeles stał się centrum amerykańskiego, a potem światowego show-biznesu ze stolicą w Hollywood; a wreszcie rozwój nowych technologii w drugiej połowie XX w. – komputery, procesory, Internet, itd.

Gdyby Kalifornia była oddzielnym państwem, wówczas znajdowałby się na ósmym miejscu największych gospodarek świata.

Golf też ma już dość długą historię w tym stanie, bo pierwsze pole golfowe powstało na Catalina Island w 1892 roku i istnieje do dziś, choć ma tylko dziewięć dołków.


Moja przygoda z golfem w Kalifornii zaczęła się w 2010 roku od pola Los Verdes pod LA.

Resztą, jak to często w życiu, zarządził przypadek. Pojechaliśmy do San Francisco. Zaliczyliśmy wszystko, co obowiązkowe na mapie turysty, zagraliśmy na paru polach golfowych i razem z moim przyjacielem, który doleciał do nas z Chicago, ruszyliśmy do głównego celu wyjazdu, czyli Pebble Beach. Po grze pierwszego dnia na Spyglass Hill siedzieliśmy w hotelowej restauracji, popijając bourbona, zastanawiając się nad wyborem dań i żywo dyskutując, które wino czerwone pasuje do obowiązkowych steków. Z sąsiedniego stolika, przy którym siedziało kilku Amerykanów, podszedł do nas jeden z nich i grzecznie przepraszając, zapytał, w jakim języku rozmawiamy. Od słowa do słowa i wieczór zakończyliśmy wspólnie z nimi w barze. Było ich trzech – prawnik i dwóch biznesmenów z LA, wszyscy zapaleni golfiści.

W Stanach, o czym zapewne większość z was wie, znacząca ilość dobrych i bardzo dobrych pól golfowych to pola prywatne, dostępne tylko dla członków. Żeby na nich zagrać, musisz być zaproszony przez klubowicza. Okazało się, że nasi nowo poznani koledzy z Los Angeles należą do różnych prestiżowych klubów w tym mieście i, co najważniejsze, zapraszają do gry przy najbliższej okazji podczas pobytu w Mieście Aniołów. Grzechem by było nie skorzystać. I tak to dzięki przypadkowi podczas kolejnych eskapad do LA zagrałem na następujących polach:

  • Sherwood Country Club w Thousands Oaks, kilkanaście kilometrów za Malibu. Kilkadziesiąt domów, a w zasadzie rezydencji, rozsianych na licznych wzgórzach, gdzie mieszkają między innym Wayne Gretzky (chyba najlepszy hokeista wszech czasów), Pete Sampras (ikona tenisa) i Britney Spears (której chyba nie muszę przedstawiać), a między nimi wijące się wstęgi fairwayów. Przyjechałem wraz z również zaproszoną amerykanką dość wcześnie i poszliśmy na kawę do domu klubowego. „Co państwo tu robicie?” – padło pytanie, zaraz po wejściu. „Jesteśmy gośćmi pana X” – dopowiedziałem – „i przed grą mamy ochotę na małe cappuccino”. „Oh, Sir, I’m very sorry” – powiedział pan – „ten dom klubowy jest tylko dla mężczyzn. Dla kobiet jest czterdzieści metrów dalej”. Wyobrażacie sobie coś takiego? XXI wiek, USA, Kalifornia, a kobiety nie mają wstępu do domu klubowego mężczyzn i odwrotnie. Ale pole golfowe było mega i z chęcią bym tam zagrał jeszcze raz.
  • Bel Air Country Club. Bel Air to jedna z najbardziej prestiżowych i najdroższych lokalizacji w granicach Los Angeles. Kilka kilometrów na północ od Santa Monica na zalesionych wzgórzach z widokiem na pobliskie Beverly Hills i West Hollywood. Bardzo prestiżowe pole golfowe na ziemi, gdzie metr kwadratowy kosztuje od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów. To tam właśnie, na jednym z dołków par pięć, Howard Hughes (amerykański miliarder, pilot, konstruktor lotniczy i producent filmowy – zanany z głośnego filmu Aviator z Leonardo DiCaprio w roli głównej w reżyserii Martina Scorsese) lądował swoją awionetką, żeby zaimponować Katharine Hepburn i odwiedzić ją w jej domu na polu golfowym.
  • Spanish Hills GC w Amarillo, gdzie pierwszy raz widziałem prywatne buggy przerobione na kształt rolls-royce’ów, bugatti czy bentleyów.
  • The Riviera Country Club w Pacific Palisades. To 20. pole w rankingu Top100GolfCourses in US i 4. najlepsze w Kalifornii wg Golf Digest. Nie mam nic do zarzucenia temu polu. Ciekawy design, wspaniała jakość greenów i fairwayów. Jestem przeszczęśliwy, że tam zagrałem, ale szczerze mówiąc, to pole nie było dla mnie „wow” i w samej Kalifornii z łatwością wskazałbym kilka i ciekawszych i ładniejszych pól.
  • Hillcrest Country Club w Cheviot Hills w samym LA przy studiu filmowym Fox. To pierwszy klub golfowy w Kalifornii stworzony i otwarty dla społeczności żydowskiej. Największe wrażenie zrobił na mnie dom klubowy i serwis. Począwszy od podjechania pod budynek samochodem, gdzie natychmiast odebrano ode mnie torbę z kijami golfowymi, odprowadzono mi samochód na parking, po całą resztę. Moja rola (poza grą w golfa) sprowadzała się do odpowiadania na pytania, na co mam ochotę, i co jeszcze mogą dla mnie zrobić. W przebieralni i łazienkach ręczniki frotte były tak grube i puszyste jak nie wiem co, a stojąc przy toaletkach, musiałem się dłużej zastanowić, czy do skropienia twarzy i szyi po prysznicu po golfie chcę wybrać wodę toaletową Gucci, Chanel czy Hermes.

Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze zagrania w The Los Angeles Country Club z dwoma osiemnastkami, gdzie North Course jest w rankingach w trzeciej dziesiątce najlepszych pól w USA. Jestem jednak optymistą i myślę, że prędzej czy później uda mi się tam zagrać.


Byłem w LA kilkanaście razy. Czasem biznesowo, czasem turystycznie, czasem golfowo, czasem z innych powodów.

Los Angeles, czyli Miasto Aniołów, druga co do wielkości (po Nowym Yorku) aglomeracja w Stanach Zjednoczonych z populacją szacowaną na prawie 20 mln ludzi.

Trochę dziwne, nie do końca amerykańskie miasto. Niby typowo – downtown, czyli po polsku centrum, z kilkudziesięcioma drapaczami chmur, ale potem zamiast promieniście rozchodzącej się coraz niższej zabudowy, przechodzącej w ciągnące się po horyzont osiedla domów jednorodzinnych – tu wyrastają kiedyś osobne miasta, a teraz w zasadzie dzielnice tworzące całą aglomerację: Beverly Hills, Hollywood, Santa Monica, Santa Barbara, Ingelwood, Burbank, Torrance, Pasadena – żeby wymienić tylko te najbardziej znane.

Hollywood – siedziba słynnych studiów filmowych, kraina bajek, snu i marzeń, z kojarzonym na całym świecie Kodak Theatre, gdzie co roku odbywa się ceremonia wręczania Oscarów. Beverly Hills – miejsce zamieszkania wielu aktorów, reżyserów, producentów, ze znanym z filmu Pretty Woman hotelem Four Seasons przy Wilshire Bouelvard, gdzie miliarder grany przez Richarda Gere’a zakochał się w prostytutce granej przez Julię Roberts i gdzie ona chodziła na zakupy na Rodeo Drive – jak niektórzy mówią, najbardziej znaną i snobistyczną ulicę na świecie. Przy Cielo Drive w dzielnicy Benedict Canyon banda Charlesa Mansona zamordowała m.in. Wojciecha Frykowskiego i Sharon Tate, ciężarną żonę Romana Polańskiego. Nieodległe Bel Air uważane za najdroższą dzielnicę nie tylko w USA, gdzie nawet nie ma chodników wzdłuż ulic, a to po to, by zniechęcić turystów planujących chociaż zza płotu zobaczyć rezydencje najbogatszych i powszechnie znanych ludzi. Santa Monica – modne i ekskluzywne miejsce z domami z widokiem na Pacyfik, ze znanym molo Santa Monica Pier położonym między Pacyfikiem, Brentwood i Venice. Słynna plaża Venice Beach, która „zagrała” w niezliczonej ilości filmów, z promenadą wypełnioną wrotkowiczami, rowerzystami, biegającymi i spacerującymi ludźmi, skromnymi,  ale stojącymi nad samą plażą domami, surferami czekającymi na falę, artystami, muzykami, malarzami, sztukmistrzami, twórcami i sprzedawcami pamiątek.

Los Angeles to tygiel różnych narodowości, kultur, wyznań; mieszanka aktorów, biznesu, piosenkarzy, miliarderów i nielegalnych imigrantów z całego świata.

To miasto pięknych, młodych i zadbanych ludzi, z których każdy liczy na karierę w filmie; znanych miejsc, dzielnic biedy, gdzie rządzą lokalne mafie – chińska, koreańska, meksykańska, murzyńska; miasto sukcesów i tragedii tych, którzy nie wytrzymali ciśnienia, jak na przykład Whitney Houston. To także najbardziej zakorkowane miasto w Stanach Zjednoczonych.


A teraz o wycieczce golfowej między San Diego i LA.

Ruszyliśmy z LA na południe i chociaż dystans do pokonania nie za duży, około 200 km, to po drodze zatrzymaliśmy się w Dana Point w Resorcie Ritz Carlton – Monarch Beach Golf Links. Ten resort i to pole były na mojej liście życzeń od czasu, gdy dostałem w prezencie album: Top Golf Resorts in US. Niestety, rozczarowałem się. Ogromny hotel, co prawda ładnie położony i z widokiem na ocean, ale bez tego czegoś, a i pole golfowe mnie nie powaliło. Potem, już w drodze, zahaczyliśmy o Talega Golf Club, zwykłe, publiczne pole golfowe, o którym nie bardzo co mam napisać, i wieczorem zameldowaliśmy się w La Jolla pod San Diego w Torrey Pines. Wspaniały resort z dwoma polami South i North Courses. Miejsce rozgrywek wielu turniejów z cyklu PGA Tours. Zagraliśmy na South Course. Trudne pole, długie dołki, stosunkowo mało z widokiem na ocean, co mnie trochę zaskoczyło. Przeszkadzały mi też dość licznie latające samoloty z nieodległej bazy wojskowej. Za to pro shop chyba jeden z najlepszych, w których do tej pory byłem. Miły dzień, fajny golf, udane zakupy, dobra kolacja i następnego dnia rano do Pelican Hill w New Port Beach. Superresort golfowy!!! Piękne apartamenty w formie domków szeregowych, elegancko i ładnie urządzonych, trzy dobre restauracje, no i co najważniejsze – dwa fantastyczne pola. Po raz pierwszy naprawdę żałowałem, że nie zostaję na dłużej. Zagraliśmy na South Course i z łezką w oku pojechaliśmy na ostanie pole w tej podróży – Trump National Golf Club w Palos Verdes, tuż pod LA. Pole, jak wiele innych pól sygnowanych imieniem Trump, bez zarzutu. Ciekawie zaprojektowane, nienagannie utrzymane, z wieloma dołkami mającymi piękny widok na Pacyfik. W czasie kiedy grałem (2011 rok), to pole, które ponoć kosztowało 230 mln dolarów, było uważane za najdroższe na świecie. Może to i prawda, skoro wybudowanie sztucznego wodospadu na dołku nr 4, par 3 pochłonęło prawie 7 mln dolarów. Bogato, z rozmachem i wielką flagą amerykańską przy osiemnastym dołku. Make America Great Again – co stało się faktem parę lat później.


 

 I to by było tyle z tej podróży, moich reminiscencji i wrażeń z Kalifornii, Los Angeles i paru pól golfowych.

Jak czas pozwoli, a Szanowna Pani Redaktor zaakceptuje, to w następnym numerze San Francisco, Pebble Beach i Mekka golfowa w Kalifornii, czyli Indian Wells, La Quinta i Palm Springs


Pasyn

Instagram: Travelling4golf

Facebook: fanpage  Pasyn Wojciech

Twitter: Pasyn01

E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl



Trump National, Palos Verdes

Torrey Pines,

The Riviera CC, LA

Spanish Hills COuntry Club, Amarillo

Sherwood Country Club

Pelican Hill, South Course

Monarch Beach

 

Bel Air Country Club

Hillcrest CC, LA

Los Verdes GC

You may also like

Comments are closed.