GOLF
Dla niektórych to wspaniały relaks, możliwość zdrowego spędzenia kilku godzin na świeżym powietrzu, w ładnym otoczeniu wspaniałej przyrody, z rodziną lub z przyjaciółmi.
Dla innych to sport, challenge, wyzwanie, rywalizacja – nawet jeśli przeciwnikami są koledzy „z podwórka” – walka ze swoimi słabościami, chęć poprawienia rezultatu i swojego handicapu.
Dla jeszcze innych to pasja, taki trochę way of life z możliwością podróżowania po całym świecie, zobaczenia, jak wyglądają pola golfowe w innych krajach, poznania obcych kultur, nowych ludzi.
Są wreszcie tacy, dla których to sposób na karierę zawodową i na zarabianie pieniędzy, bo do tego, między innymi, sprowadza się sport profesjonalny, wyczyn na najwyższym światowym poziomie.
BIZNES
Golf to jednak nie tylko gra. To duży światowy biznes, prężna gałąź gospodarki generująca miliardowe (w dolarach) przychody i nie mniejsze zyski.
Na czym zarabia szeroko rozumiany przemysł golfowy:
- Sprzęt do gry w golfa. To kije golfowe, piłeczki, torby, wózki, laserowe dalmierze, zegarki z wbudowanym GPS-em:
- Kije golfowe. Komplet używanych kijów wraz z torbą golfową można kupić już za kilkaset złotych. Nowy zestaw dla początkującego – w zależności od marki – to wydatek 3-5 tys. zł. Za podobny set, ale dla doświadczonego gracza trzeba już zapłacić powyżej 10 tys. zł. Jeśli poprosimy o fitting – czyli indywidualny dobór kijów po sprawdzeniu szybkości naszego swingu, konta natarcia główki kija na piłeczkę, dobierzemy rodzaj szaftu (trzonka kija), jego długość, grip (rączkę kija) itp. itd. – to cena jeszcze wzrośnie. O cenie w dużym stopniu będą decydować marka / producent / model. Tu jest tak samo jak z tysiącem innych rzeczy – liczy się brand, jakość materiałów, renoma, doświadczenie firmy, jej dział projektowy i badawczo-rozwojowy. Dlatego bmw jest droższe od hyundaia, iPhone od xiaomi, a sofa firmy Poliform od kanapy firmy Kler. Czołowi producenci to Titleist, TaylorMade, Ping, Callaway, Mizuno, Cobra, Srixon, Wilson, Cleveland, ale jest ich oczywiście dużo więcej. Do niedawna wysoką pozycję zajmował Nike, ale kilka lat temu wycofał się z produkcji kijów golfowych, koncentrując się na ubraniach. Bardzo cenione, i oczywiście jeszcze droższe, są kije firmy Miura i Honma. Te drugie szczególnie upodobali sobie Azjaci (głównie bardzo bogaci Wietnamczycy i Chińczycy). Taki zestaw z pozłacanymi trzonkami (a czemu nie?) kosztuje nawet 50 czy100 tys. zł. Nie gra się nimi lepiej, ale za to jak wyglądają! Jednym z bardziej znanych producentów jest Scotty Cameron, który skoncentrował się jedynie na putterach.
- Piłeczki. Za jedną nową sztukę firmy Inesis zapłacimy 3-4 zł, za firmy Titleist – prawie 21 zł. Różnią się liczbą warstw (od dwóch do pięciu), twardością i oczywiście materiałem. Można dobrać taką, która pozwoli na większy dystans (dalsze uderzenie) lub taką, która pozwoli na większy spin (możliwość nadania rotacji). Za dopłatą lub przy większym zamówieniu producent nadrukuje nam dowolne logo na piłeczce np.: nazwę klubu, nasze nazwisko lub nazwę naszej firmy. Tych piłeczek w ciągu sezonu zużywa się mnóstwo. Początkowi gracze gubię je po prostu w wodzie, wysokiej trawie, lesie, krzakach i gdzie się jeszcze tylko da. Wytrawni gracze grają jedną rundę jedną piłeczką, o ile jej nie zgubią, a na następną biorą nową.
- Torby golfowe. Są ich tysiące rodzajów. Większość graczy używa toreb sprzedawanych w komplecie razem z daną marką kijów. Decydują jednak preferencje osobiste – kolor, liczba i układ kieszonek, rodzaj torby – z podstawką lub bez, do noszenia na plecach. Nieraz widziałem jednak torby szyte przez znanych producentów modowych, takich jak Gucci, Prada czy YSL. De gustibus non est disputandum, czyli jeden woli śliwki, a drugi córkę ogrodnika…Dla mojej żony ważny na przykład jest kolor.
- Wózki golfowe. Najprostsze to trzonek na kółkach z podstawką na torbę i uchwytem (rączką) do ciągnięcia. Można je za niewielką opłatą wypożyczyć w każdym klubie. Większość graczy preferuje jednak własne, najczęściej składane, żeby zajmowały mniej miejsca w samochodzie. Mogą być też elektryczne z akumulatorem, tak żeby wózka nie trzeba było pchać lub ciągnąć, a niektóre są nawet z pilotem, żeby można było nimi sterować zdalnie. Część graczy woli jednak używać samochodzików elektrycznych lub spalinowych, czyli buggy, zwanych po polsku meleksami. Zwykle mają z przodu kanapę dla dwóch graczy, a z tyłu podest do mocowania toreb z kijami golfowymi. Są też takie, gdzie za kijami jest specjalna platforma dla dwóch caddy, bo są pola (głównie w Azji), gdzie nie można grać samemu bez caddy. Crème de la crème to buggy robione na indywidualne zamówienia, stylizowane na dowolne cabrio, porsche, bentleya, cadillaca, a nawet rolls royce’a, z wygodnymi fotelami, dodatkowymi uchwytami i wszystkim innym, co właściciel sobie wymyśli i zażyczy. Na Islandii miałem okazję używać buggy z całkowicie zabudowaną kabiną z bocznymi drzwiczkami, żeby osłonić się od deszczu i wiatru.
- Pin seekery. Specjalne lunety pozwalające z dokładnością do jednego metra określić odległość między aktualnym położeniem naszej piłeczki, a dołkiem, do którego chcemy ją wbić, ale nie tylko, bo pozwalające na zmierzenie slope, czyli stopnia nachylenia gruntu i sugerujące na wyświetlaczu taktykę – odległość do dołka 123 m, ale zagraj jak na 138 m, bo jest stromo pod górę… No i oczywiście cała masa zegarków golfowych z GPS-em, pokazujących kształt dołka, greenu, odległość od flagi, a nawet pozwalająca mierzyć liczbę wykonanych uderzeń.
O tee, czyli po polsku mówiąc kołeczkach, które wbija się w ziemię, żeby umieścić na nich piłeczkę przy pierwszym uderzeniu na każdym dołku, specjalnych wędkach do wyławiania piłek z wody (podstawowe urządzenie dla początkujących), parasolach chroniących przed deszczem lub nadmiernym słońcem i setkach innych mniej lub bardziej potrzebnych przyrządach nie wspominam.
W zeszłym roku sprzedano tego wszystkiego na całym świecie za prawie 8,5 miliarda dolarów, a trend jest zwyżkowy.
- Spodnie, spodenki, spódniczki, sukienki, buty, rękawiczki golfowe, kamizelki, bluzy, swetry, czapeczki, daszki przeciwsłoneczne, bielizna, skarpetki, wind-stopery, ubrania przeciwdeszczowe, kurtki, peleryny itp. itd. Większość firm golfowych produkujących kije posiada własne kolekcje ubraniowe, a prym wiodą oczywiście Nike (choć jak pisałem wcześniej, ten producent wycofał się z produkcji kijów), Titleist, Adidas (właściciel marki TaylorMade) i Callaway. Inne znane marki golfowe, skoncentrowane wyłącznie na ubraniach, to: Polo Golf – Ralph Lauren, Boss, Lacoste, Lindeberg, Kjus, Galvin Green. Ostatnio furorę zrobił nieznany wcześniej Under Armour, założony niewiele ponad 20 lat temu w USA. Teraz czekam już tylko, aż w produkcję ubrań golfowych wejdzie nasz rodzimy 4F. W butach pierwsze miejsce na podium zajmuje Foot Joy (kupiony przez Titleist), ale bardzo popularne są Ecco (mało kto wie, że to duńska firma). Tu w ogóle kilka lat temu nastąpiła rewolucja. Sztywne, często lakierowane buty z kolcami stalowymi, później zastąpionymi przez wymienne plastikowe, zostały masowo zamienione na miękkie, wygodne, oddychające obuwie z niewymagającymi wymian wypustkami różnego kształtu na podeszwach. Często grający golfista ma w szafie 3-4 albo nawet więcej par butów, bo na różną pogodę, na płaski lub pagórkowaty teren, nie mówiąc o estetyce doboru koloru butów do stroju. Namawiam usilnie swojego przyjaciela i partnera golfowego Artura Kazienkę, właściciela marki Kazar, żeby poszerzył swoją ofertę o buty golfowe, ale uparcie mi odmawia, twierdząc, że dopóki liczba golfistów w Polsce nie przekroczy 100 tys., to nawet nie zacznie o tym myśleć.
Ta gałąź przemysłu golfowego generuje kolejne 4 miliardy dolarów przychodu i również dynamicznie rośnie.
- Akcesoria i pamiątki. Okulary – oczywiście golfowe i oczywiście najchętniej marki Oakley, koraliki – wyglądające jak różaniec do liczenie wykonanych uderzeń przez stawiających pierwsze kroki na polach golfowych, przywieszki do toreb golfowych z nazwą macierzystego klubu lub swoim nazwiskiem, kubeczki, szklanki, talerzyki, podkładki, portfele, torby i torebki, notatniki, kalendarze, popielniczki, breloczki – wszystko oczywiście z logo klubu, ręczniczki i szczoteczki do czyszczenia kijów, książki, albumy ze zdjęciami, setki jeśli nie tysiące różnych przedmiotów i gadżetów.
To następny miliard dolarów.
Kolejnym dużym źródłem dochodów są same pola golfowe. Najpierw zarabiają, a potem płacą podatki. Dochody czerpią ze sprzedaży green fee, czyli opłaty za wejście na pole i rozegranie rundy golfa oraz ze sprzedaży członkostwa w klubie. W Polsce roczne członkostwo – najczęściej dające prawo rozegrania dowolnej liczby rund w ciągu roku, kosztuje od 3 do 7 tys. zł. W Europie to kilka, czasem kilkanaście tysięcy euro. W dobrym, prywatnym klubie w USA to roczny wydatek rzędu 30-40 tys. dolarów. Dodatkowo kluby często żądają opłaty wstępnej – tzw. wpisowego – tu kwoty dochodzą do kilkuset tysięcy dolarów. Grałem na prywatnym polu projektu Phila Mickelsona pod Szanghajem, gdzie wpisowe kosztowało 1 mln $. Bólu jednak nie ma, bo wypisując się z klubu, można sprzedać swoje członkostwo, często ze znaczącym zyskiem. Jeden z moich przyjaciół – członek w prywatnym klubie golfowym na Long Island – zapłacił w latach 90-tych poniżej 100 tys. dolarów, a teraz sprzedał je za prawie 400 tys. Dodatkowymi, ale znaczącymi źródłami dochodów klubu golfowego, są pro shop sprzedający kije, piłeczki, ubrania i inne przedmioty, restauracja, bar i oczywiście driving range, za który trzeba najczęściej dodatkowo płacić, nie mówiąc o sprzedawanych tam lekcjach z trenerami.
Deweloperka. Nie wiem, czy można ją zaliczyć do źródeł przychodów z golfa, ale nie można o niej nie wspomnieć. W Europie to hotele przy polach, apartamenty i oczywiście tysiące domów stojących obok lub wzdłuż pól golfowych. W USA to w zasadzie standard. Można mieszkać w mieście, można pod miastem, najczęściej przy polu golfowym. Uciążliwe dojazdy do pracy połączone ze staniem w korkach rekompensuje zieleń wokół domu i możliwość rozegrania rundki w weekend bez konieczności przemieszczania się. Na Florydzie, gdzie przenosi się na emeryturę spora część Amerykanów, szczególnie ze Wschodniego Wybrzeża, z uwagi na niższe podatki i pogodę, chronione osiedle z kilkoma tysiącami domów, dwoma polami golfowymi, o basenach, kortach tenisowych, restauracjach i barach nie wspominając, to rzecz oczywista. Podobnie jest w Karolinie Południowej, a także w Arizonie, będącej golfową mekką dla starszych ludzi ze środkowych, północnych i zachodnich stanów.
Turystyka golfowa. Tanie linie lotnicze, tysiące resortów golfowych, ciekawość świata, zima uniemożliwiająca grę w rodzinnych krajach to tylko parę powodów, żeby namówić kolegów, zabrać rodzinę, a nawet wybrać się samemu – w zasadzie w dowolne miejsce na kuli ziemskiej, no może poza obydwoma biegunami. W góry, nad morze, do innego kraju, na inny kontynent – co za różnica. Ważne, żeby wokół było parę niezłych pól golfowych, no i żeby można smacznie zjeść, bo szeroka oferta alkoholowa jest przecież oczywista sprawa. Najwięksi touroperatorzy golfowi na świecie to: Golf Tours International, Golf Tours Worldwide, Golfasian Co Ltd, Golfbreaks Ltd.
W Polsce z sukcesem działają Travelgolf, Golf 24, Travel & Action oraz Carter – Luxury Travel Golf, ale prawie każdy klub golfowy organizuje dla swoich członków wyjazdy grupowe.
Światowa turystyka golfowa jest warta ponad 5 miliardów dolarów, a pewnie drugie tyle generują wyjazdy indywidualne, bez touroperatorów. Ja mam zaliczone 493 pola w 48 krajach, ale Marek Garboliński z Poznania, którego gonię, zagrał już na 526 polach w 75 krajach!
Media. Golf Digest, Golf World, Golf Magazine to największe wydawane elektronicznie i papierowo magazyny ukazujące się w wielu krajach na świecie. To jednak nic w porównaniu z telewizją. Koszty praw do transmisji turniejów golfowych, nie mówiąc o czterech największych, zwanych Majors albo Wielkim Szlemem, idą w setki milionów dolarów. Golf Channel, który również w Polsce możemy oglądać na większości platform, i który zawdzięczamy Markowi Sowie, nadaje 24 godziny na dobę.
Turnieje golfowe. To nie tylko prawa telewizyjne do transmisji. To czasem setki tysięcy ludzi chcących z bliska, na żywo zobaczyć swoich ulubionych graczy. Wszyscy muszą zapłacić za bilet wstępu na turniej, wszyscy gdzieś śpią, coś jedzą, piją, a potem jak oszalali kupują koszulki, w których zagrał zwycięzca, i tysiące innych pamiątek.
Nie sposób wymienić wszystkich gałęzi gospodarki, które pośrednio lub bezpośrednio produkują, sprzedają, organizują usługi i w ten czy inny sposób związane są z golfem.
Zadałem sobie trochę trudu i poszperałem w necie. Wyszło mi, że przychód z ogólnie rozumianego przemysłu golfowego w przyszłym roku przekroczy 100 miliardów dolarów.
Ta kwota robi wrażenie.
Może kiedyś i nasi politycy, samorządowcy i biznesmeni zrozumieją, że warto zainwestować w golfa, bo to nie tylko gra, zdrowie, przyjemność, rywalizacja, nauka poszanowania zasad i fair play, ale także kupa kasy do zarobienia.
Trzymam za to mocno kciuki, ale póki co łapcie kije i idźcie grać w golfa, a jak nie umiecie, to szybko, szybciutko się nauczcie. Im więcej nas będzie, tym lepiej dla wszystkich.
Pozdrawiam
Pasyn
Instagram: Traveling4golf
Facebook: Wojciech Pasynkiewicz
Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf
E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl