Nie dostałem od Was Szanowni czytelnicy, żadnego listu, ani maila.

Szczerze mówiąc, trochę się zawiodłem. I nie liczyłem bynajmniej na pochwały, peany, czy słowa typu – fajnie napisane, dużo się dowiedziałam / em o golfie. Bardziej liczyłem na jakiś rzeczowy komentarz lub wręcz krytyczne uwagi.

Zadzwonił jednak do mnie dwa dni temu Grzesiu Rowicki i powiedział : pisz następny artykuł.

Ha !, powiedziałem sobie – coś jednak w tym jest. Albo artykuł był ciekawy, albo nie ma u nas w kraju zwyczaju, żeby pisać do autora.

Lubię grać w golfa, lubię o tym pisać, a jeśli choć jedna osoba z Was zarazi się moim zapałem do tej gry, to jestem w domu !

Poprzedni artykuł skończyłem stwierdzeniem, że przez większość swego dorosłego życia uważałem, że chodzenie z kijkiem po trawie, żeby uderzać małą piłeczkę jest formą snobstwa i kretynizmu. Piszę więc teraz dalej, żeby przekonać Was, że jednak tak nie jest.

W większość dyscyplin sportowych, czy po prostu do zwykłej rekreacji wciągają nas najczęściej przyjaciele, czy znajomi. Tak też było i w moim, golfowym przypadku. Od jakiegoś czasu przyjaźniliśmy się z żoną, z parą uroczych ludzi, którzy mieli piękny dom w Portugalii w Algarve, gdzie nas dość często zapraszali, a obydwoje grali w golfa. Zaczęły się więc namowy z ich strony – idźcie, uczcie się grać, będziemy sobie razem chodzili na golfa. My z żoną jednak uparcie odmawialiśmy tłumacząc im, że to nie może być fajna gra, że może kiedyś przyjdzie na to czas, że póki co, poleżymy sobie nad basenem. Kropla drąży jednak skałę i za 3-im czy 4-ym wyjazdem, a działo się to dokładnie na Wielkanoc 2003 roku, po zameldowaniu się u nich usłyszeliśmy : wykupiliśmy Wam tygodniowy kurs nauki w golfa. Od jutra zaczynacie. No, co było robić ? Chciał, nie chciał zaczęliśmy się uczyć. Na początku godzina dziennie na driving range (to po polsku strzelnica – czyli miejsce do treningu, do wybijania piłek) z trenerem. Uderzanie piłek, pozycja ciała, swing, trzymanie kija itp., itd. Łatwo nie było, tyle Wam powiem. Przez cały tydzień z ust naszych gospodarzy nie padło ani jedno pytanie, czy komentarz, ale na koniec nie wytrzymali wreszcie i zadali sakramentalne pytanie : no i jak ? Hm, powiedziałem, nie wiem jak moja żona, ale ja mówię pas. To nie jest sport dla mnie. Nienaturalna pozycja ciała, wszystko mnie boli, uderzanie piłeczek nie sprawia mi żadnej przyjemności. Krótko mówiąc – dupa. No cóż, powiedzieli nasi gospodarze, nie, to nie.

Traf jednak chciał, że tydzień, czy dwa później, był długi weekend majowy, a nasi przyjaciele byli nie tylko właścicielami pola golfowego w Naterkach pod Olsztynem (wówczas jeszcze 9-cio dołkowego), ale mieli tam jeszcze śliczny, drewniany domek. Krótki tel. z zaproszeniem i 30.04 meldujemy się u nich na Mazurach. Pierwszego maja – tradycyjnie – oni na golfa, my nad jezioro. Kolejnego dnia sytuacja się powtarza, ale trzeciego pada z ich ust argument nie do odrzucenia : może byście chociaż pojechali i zobaczyli nasze pole golfowe ? No co robić ?

Z trochę przyklejonymi do twarzy uśmiechami, zapewniamy ich, że to super pomysł, pakujemy się w auto i jedziemy do Naterek.

Pogoda śliczna, ciepło i słońce. Siadamy sobie przed chatką, która (do ubiegłego roku jeszcze) udawała dom klubowy i zmawiamy café latte. Dosiada się do nas misiowaty facet (i w posturze i w zachowaniu) i mówi, że nazywa się Martyn Proctor i że jest tu Head Pro, czyli szefem grupy trenerów. To Walijczyk, który ostatnie parę lat spędził w RPA ucząc golfa i szukając nowych wyzwań życiowych trafił do Polski. Chwilę gawędzimy o niczym, po czym Martyn mówi, że dowiedział się od naszych przyjaciół, że właśnie wróciliśmy z Portugalii, gdzie uczyliśmy się grać w golfa i czy byłbym na tyle uprzejmy, żeby pokazać mu rezultaty tej nauki. Oczywiście odmawiam i grzecznie go informuję, że golf to nie moja bajka, nie będę go uprawiał i nic mu nie będę pokazywał. Po pół godzinie jednak, dość usilnego namawiania, przekonywania i proszenia, ulegam i idziemy na driving z zastrzeżeniem, że tylko na 10 min. Odbiłem parę pierwszych piłek – tzn., usiłowałem je prawidłowo uderzyć, bez specjalnego sukcesu – Martyn kazał mi zmienić uchwyt kija, przestawił mi postawę, poprawił ruch rąk i ramion i – nie uwierzycie – nagle zacząłem trafiać w piłki. Po mniej więcej dwóch godzinach przyszła moja żona, zaniepokojona gdzie jestem i co my robimy. Kochanie, powiedziałem, po prostu gram w golfa. To super gra. Uderzam w piłkę, a ona leci tam gdzie chcę (tak mi się przynajmniej wówczas wydawało) i do tego na ponad 100 m !!! Rano następnego dnia zerwałem się z łóżka i po szybkim śniadaniu popędziłem na koleją lekcję z Martynem. Wierzcie, lub nie, ale tego dnia po południu, po dwóch kolejnych lekcjach zamówiłem dla siebie komplet nowiutkich kijów golfowych. No i tak to się zaczęło.

Po co o tym piszę, czemu Wam o tym opowiadam ?

Ano, z kilku powodów :

  • nieprawdą jest (słyszane przeze mnie wielokrotnie stwierdzenie), że zacznę grać w golfa na starość, a póki co będę grał w tenisa, piłkę, czy uprawiał inną „bardziej” wysiłkową dyscyplinę. Czym później, tym trudniej się nauczyć
  • nie mówcie o czymś czego nie znacie, że to jest kiepskie, albo że nigdy tego nie będziecie robić
  • nie poddawajcie się pierwszymi niepowodzeniami. Golf to bardzo trudna technicznie gra, a szczególnie wtedy, gdy chcemy szybko osiągnąć znaczący postęp
  • nie uczcie się sami. Błędy, które zaczniecie popełniać będą trudne do wyeliminowania, albo będzie Was to kosztowało kupę kasy
  • trafcie na początek do właściwego nauczyciela. Lekcja musi być fajna, przyjemna, musi Wam dawać poczucie, że robicie postęp. Jeśli z jakimś Pro – nauczycielem gry w golfa – Wam nie idzie, zmieńcie Pro
  • po prostu poświęćcie na ten sport chwilę czasu, być może wbrew własnym uprzedzeniom. Nawet jak Was nie wciągnie tak jak mnie, to zdobędziecie kolejną „sprawność” harcerską, albo będziecie mogli powiedzieć z czystym sumieniem : próbowałem, nie udało się (choć w to nie wierzę)

 

Tak jak w każdej dyscyplinie są naturalne talenty i ludzie, którzy do czegoś dochodzą długą i ciężką pracą.

Do tych pierwszych mogę zaliczyć Maćka Łukasińskiego, który dwa i pół roku temu został przypadkiem dzień dłużej niż planował w Egipcie i poszedł z kolegami pierwszy raz w życiu na golfa. Bardziej jako osoba towarzysząca niż gracz, oczywiście. Wrócił do Polski, zaczął trenować, a po roku grał lepiej ode mnie (niestety). Golf wciągnął go jak czarna dziura. W zeszłym roku rozegrał ponad 300 rund (+/- 4 godziny każda). To trudne do uwierzenia, bo przecież sezon w Polsce (pogoda) pozwala na grę raczej tylko między kwietniem i połową listopada. Ale można przecież grać dwie rundy dziennie, no i można oczywiście jeździć w zimie za granicę, do ciepłych krajów.

Drugi przykład dotyczy mnie, choć też nie zupełnie. Przez pierwsze parę lat grałem z Pro, chodziłem sam na driving, żeby trenować, startowałem w niezliczonej ilości turniejów dla amatorów, grałem rundy towarzyskie z przyjaciółmi. Do czegoś tam doszedłem, ale do poziomu moich kolegów i do moich aspiracji bardzo mi ciągle daleko. Inaczej niż Krzysiek, mój inny kolega, który  nie poddał się tak łatwo jak ja – a będąc, podobnie do mnie beztalenciem golfowym – nie przerwał treningów i żmudną i ciężką pracą osiągnął znaczący postęp. Warunki fizyczne (wzrost, zasięg ramion mam pewnie lepsze od niego), ale on gra lepiej, bo wkłada w to więcej pracy, czasu i wysiłku.

Tak to już w życiu, a na pewno w golfie jest.

Co to znaczy, że ktoś gra lepiej czy gorzej w golfa ?

Najlepszą odpowiedzią jest oczywiście „skrzyżowanie szabel” czyli gra face to face.

Na świecie jednak, wymyślono system handicapowy.

Są dwie grupy golfistów : amatorzy i zawodowcy, czyli profesjonaliści.

Profesjonaliści – professionals – PRO – to tacy, którzy przeszli na zawodowstwo.

Mają hcp (handicap) zero i mogą być albo nauczycielami golfowymi, albo zawodnikami i mogą przyjmować nagrody pieniężne za udział, lub wygranie turniejów. Mogą oczywiście łączyć te dwie funkcje.

Amatorzy to tacy, którzy grają w golfa nie dla pieniędzy.

Ich handicap oblicza się na podstawie osiąganych wyników. 90% (albo blisko tego) pól na świecie ma par 72. Już o tym pisałem. Jeśli skończysz grę na takim polu z wynikiem 72-u uderzeń to masz hcp równy zero, jeśli skończysz grę z wynikiem 85 uderzeń to Twój hcp = -13, jeśli zagrasz 103 uderzenia to Twój handicap   równa się -31. W różnych krajach są różne zasady obliczania handicapu. W Polsce np. są głównie brane pod uwagę wyniki osiągane w turniejach dla amatorów, w USA za to, teoretycznie zgłaszasz do bazy handicapowej wynik z każdej gry. Związki, krajowe federacje golfowe przyjęły za maksymalny handicap liczbę minus 36. Oznacza to, że będąc poczatkującym amatorem możesz na każdym dołku zagrać o dwa uderzenia więcej, niż przewiduje par dołka (norma). Amatorzy mogą mieć hcp dodatni, np. + 2.

Oznacza to, że na polu o par 72 powinni skończyć grę z wynikiem uderzeń równym 70.  Każdy golfista zarejestrowany w krajowym związku golfa ma oficjalnie przyznany handicap, który zmienia się jednak w zależności od aktualnie osiąganych wyników. Mój hcp, na dziś, wynosi -14, co oznacza, że teoretycznie na polu par 72 powinienem zagrać 86 uderzeń. Nie jest to jednak takie proste, bo pola mają różne współczynniki trudności gry. Najogólniej mówiąc mierzy się je indeksami slope course, co bardziej odpowiada długości pola i stroke course co bardziej odpowiada trudności pola.Bywa więc tak, że amator z hcp 18 może zagrać na trudnym polu nie 90, ale 94 uderzenia, a i tak zmieści się, osiągnie, swoją normę.

Na tym między innymi polega piękno tego sportu i jego fair zasady.

Jeśli ja z hcp 14 zagram poniżej 86 uderzeń na przeciętnym polu – np.  osiągając wynik 83 uderzenia – trzy poniżej swojego handicapu, a w tym samy czasie grający ze mną jeden z najlepszych aktualnie golfistów na świcie np. Jordan Spieth, lub Rory McIlroy, lub Jason Day – wszyscy jako zawodowcy z hcp zero zagrają 72 uderzenia, to oficjalnie z nimi, z każdym z nich, wygram.

Znam tylko dwie dyscypliny, gdzie gracze mają przyznany handicap – polo i golf.

Na polo się nie znam, ale w golfie ten system działa znakomicie. Można oczywiście przyjąć zasadę, że gra się licząc tylko ilość wykonanych uderzeń – taki format gry nazywa się stroke play brutto – i rzeczywiście, wygrywa wtedy ten, co po zakończeniu rundy zrobił mniej uderzeń niż przeciwnicy. Można jednak grać w formacie stroke play netto – gdzie uwzględnia się handicap – i wtedy wynik końcowy oblicza się odejmując swój hcp od wykonanej ilości uderzeń. Mówiąc inaczej, mając np. hcp -16, otrzymuję dodatkowo 16 uderzeń niejako za darmo. Szansa wygrania wówczas z dużo lepszym graczem jest znacząco większa. W tym właśnie systemie liczenia istnieje realna szansa wygrania z dużo lepszym golfistą, który danego dnia zagrał poniżej swoich teoretycznych możliwości. Trochę to skompilowane, wiem, ale naprawdę prosto się to liczy.

Formatów, rodzajów gry w golfa, jest zresztą znacząco więcej, łącznie z grą drużynową, ale o tym innym razem.

 

No dobrze, ktoś powie, może rzeczywiście spróbuję, ale gdzie tu pójść na pole w lutym, w środku zimy ? Jest na to sposób. W większości miast są tzw. symulatory golfowe. Symulator to pokój z dużym ekranem na wprost, w odległości kilku metrów od uderzającego piłeczkę golfową. Komputer mierzy prędkość uderzenia kija w piłeczkę, kąt pod jakim ją uderzamy i oblicza teoretyczną trajektorię lotu piłki. Zostaje to odwzorowane na ekranie, który jest rozpięty na specjalnej ścianie przyjmującej niejako uderzenie piłeczki, a nie powodującej jej odbicie. W menu programu możemy wybrać opcję treningową – driving range – i starać się poprawić swój swing, albo możemy wybrać opcję gry na polu, gdzie na ekranie mamy obraz konkretnego dołka, na danym polu golfowym. Fajna zabawa, a jednocześnie miejsce do nauki i treningu. W każdym z symulatorów można umówić się z trenerem i zacząć ćwiczyć.

Bierzcie się więc do gry. Szkoda czasu, bo wiosna już za pasem i za chwilę pola golfowe się zazielenią i będzie można grać na świeżym powietrzu.

 

 

W następnym artykule opowiem Wam o golfie w Polsce i na świecie i o ludziach, którzy pasjonują się tą grą.

Bo golf jest fajny i jest trendy.

 


Autor: Wojciech Pasynkiewicz

Lekarz z wykształcenia, manager z zawodu.Gra w golfa od 2003 roku.Członek First Warsaw Golf & Country Club.Członek wspierający PGA Polska
Handicap: 14,0
Pasjonat i popularyzator golfa. Od 8 lat jeździ po świecie opisując i kategoryzując pola golfowe Prowadzi blog Travelling4Golf Golfowa.
rodzina: żona i dwóch synów

 

 

You may also like

3 Comments

  1. Najwyraźniej nie czytał Pan komentarzy pod swoim poprzednim artykułem stąd ten tzw. brak zainteresowania. Faktycznie chyba nie ma zwyczaju pisania do autora, pewnie dlatego, że rzadko który odpisuje i nie ma jak prowadzić dyskusji. Może z Panem jest inaczej.

    Niemniej jednak historia początków Pana gry jest chyba podręcznikowa 😉 mam oczywiście na myśli negatywne nastawienie do tego sportu i zły PRO na początek przygody. Ja niestety nie dałem się namówić na golfa ok 10 lat temu przez mojego ówczesnego szefa, który stwierdził, że z moją przeszłością sportową bez problemu poradzę sobie “z kijem” i trafieniem piłeczki. Niestety przekonany o wysokich kosztach tego sportu (w końcu to Prezes gra, więc pewnie tanio nie jest – rzecz jasna nawet nie sprawdziłem) grzecznie odmówiłem i powiedziałem, że przyjdzie na wszystko czas. Na szczęście pewnego zimnego poranka w sobotę, popijając kawę włączyłem bezmyślnie telewizor by móc w spokoju marnować czas. Los chciał, iż dzień wcześniej oglądałem jakiś mecz i zostawił na kanale sportowym, gdzie akurat była transmisja turnieju golfowego (chyba gdzieś w RPA) i … postanowiłem nie przełączać. Golfowa Służba Sprawozdawcza w osobach Pana Andrzeja Persona oraz Pana Jacka Persona zachwalała mi ten sport przez ok 4 h i niejako zmusiła mnie bym się rozejrzał po okolicy celem sprawdzenia kosztów tej przyjemności. Po dość krótkich poszukiwaniach znalazłem trzy pola (do 40km) i postanowiłem zacząć. Niestety listopad nie służył rozpoczęciu tej przygody więc zmuszony byłem czekać do wiosny analizując jednocześnie cały czas, na którym polu zacząć i dlaczego. Trochę te analizy trwały, w międzyczasie przyszła wiosna i postanowiłem wpierw skorzystać z dni otwartych golfa organizowanych przez PZG. Los chciał, że po pierwszych uderzaniach zakochałem się bez pamięci w tym sporcie i co ciekawe, bez większych przeszkód namówiłem małżonkę do podjęcia wyzwania golfowego. Dziś razem trenujemy, staramy się także grać w turniejach amatorskich, ale przede wszystkim cieszymy się grą i wspólnym spędzaniem wolnego czasu na świeżym powietrzu na pięknym, parkowym polu pod Wrocławiem.

    Czy żałuję podjęcia tej decyzji? Tak, żałuję że podjąłem ją tak późno.

  2. Wojtek,

    Czy doliczyłeś sobie karę za to uderzenie ? Stoisz lewą noga terenie w naprawie. Brak całkowitego uwolnienia

  3. Witam
    Fajny artykuł tylko historia z HCP chyba odwrotnie.
    Myślałem, że zawodowcy mają ujemne, a amatorzy dodatnie
    Pzdr
    Marek

Comments are closed.