Pomorski czteropak golfowy trochę się rozlał i zrobił się z tego trójpak. Sand Valley doczekał się osobnego artykułu z powodu swojej niezwykłości. Rozpoczynamy degustację trzech pozostałych.
Owocowy niskoprocentowy radler
Sierra – Turcja na polskim wybrzeżu
Zatłoczone, zakorkowane, rozdygotane Trójmiasto. Żar z nieba, nerwowość wtłaczana do krwioobiegu każdego kierowcy. Bezpartyjna codzienność miasta molocha. Tutaj dobra zmiana nie dotarła, a poprzednicy nie zdążyli.
Niewidoczny zakręt w lewo, szlaban uruchamiany przez niewidzialnego szlabanowego i cisza.Wnikasz w inny, nierealny świat. Słońce łagodnieje i mniej żarzy. Wiatr z uśmiechem muska łagodnym podmuchem twarz.
Jesteśmy na polu Sierra Golf Resort.
Wkraczamy do raju. Nie jest to wprawdzie raj z mojej bajki, jak zejdę z tego świata, to wyląduję w Dolomitach, a Sierra to raj dla estetów. I esteci, przede wszystkim, ze Skandynawii tłumnie tu docierają. Nawet Islandczycy, bez pomocy Petera Bronsona dotarli.
Sand Valley i Sierra to przedsiębiorstwa produkujące zadowolenie golfistów. Produkują je jednak inaczej. Sand Valley straszy trudnością dołków, Sierra i rozpieszcza i hołubi i przytula.
Pole w swoim wymuskaniu w tureckich klimatach. Kolorowe klomby, przeróżnej maści kwiaty, wyspy egzotycznych traw. Jest pięknie. W dalszym krajobrazie bieszczadzkie połoniny. Brak tylko owieczek. Ochrona zwierząt nie dopuściła. Golfiści, jak nic, by wytłukli. Chyba, że zwierzątka stały by na środku farwaya.
Zwierzątka nie stoją, polscy golfiści też nie stoją, ich po prostu nie ma. Cennik straszy i to po europejsku.
Osiemnastka 75 euro. W weekend 89. Melex 35. Światowo. Chętnych jednak nie brakuje. Przypływają, przylatują współcześni wikingowie do kraju dobrej zmiany i chwalą Polskę, bo taka piękna. Gdańsk piękny, Sierra piękna. I o co tej opozycji chodzi? Pewnie nie gra w golfa.
Mocny Porter z pierwszego tłoczenia
Postołowo – masochizm na życzenie
Parę lat temu w Postołowie zagrałem, ale pola nie zapamiętałem. Wniosek? Pewnie pole marne.
Jak to marne? Przecież najlepsze w Polsce.
Kto tak twierdzi ? Tak twierdzi właściciel. W Polsce nie ma lepszego, tak twierdzi.
Gawędzimy. Ja przy piwie, właściciel przy kawie.
Z jakich tee zagrałeś, pyta właściciel. Jak to z jakich, z żółtych. Z innych, mimo że mam tytuł master seniora, honor nie pozwala.
Jesteś masochistą ? rzuca właściciel, ni to pytając, ni to stwierdzając.
Tutaj, w Postołowie, niebieskie to żółte, a żółte to białe, a białe to ponad siedem kilometrów golfowej rozkoszy. Drugie co do długości pole golfowe w Europie. Sprawdzam na karcie wyników, rzeczywiście, żółte mają 6332 metra. No to mogę mieć satysfakcję, z żółtych 88 uderzeń, komunikuję z triumfem. Właściciel patrzy na mnie sceptycznie. Kto to potwierdzi ? Mój Caddie. Gdzie ten caddie. W samochodzie i jest to moja zawsze umiłowana żona. I nawet pół uderzenia mi nie odpuści. No to mamy coś ze sobą wspólnego. Moja też nie odpuści. I już mi wierzy. I tak sobie wierzymy.
Właściciel w mój wynik, ja w to, że jego pole najlepsze.
Okazuje się, że słowo „najlepsze” może mieć różne znaczenia. Dla mnie najlepsze, to najpiękniejsze, dla właściciela najlepsze to technicznie najlepsze. Do turniejów najlepsze.
To jak ocenić Postołowo ?
Czym więcej piłeczek z logo klubów golfowych w mojej szklanej kuli, tym trudniej mi pola oceniać. Nie jestem już tak jednoznaczny w opiniach, staję się ostrożniejszy.
Wiem, że kluczę, ale trudno to pole jednoznacznie sklasyfikować. Dołki z wodami przepiękne, te o charakterze łąkowym mniej piękne. Musi to pole mieć w sobie jednak jakiś magnetyzm, bo nagle, między wspaniałymi prostymi uderzeniami, przyszła do mnie refleksja, puknęła mnie w głowę i szepnęła „przecież lubisz trudne, pisz, że fajne”. Fajne i trudne i taktyczne i dłuuuugie.
Następnym razem, jeżeli tu dotrę, Trójmiasto w herbie powinno mieć korki, zagram z niebieskich i nawet jeżeli skończę w 100 uderzeniach będę szczęśliwy, bo gra na tym polu to zastrzyk krystalicznie czystej adrenaliny. Aż w głowie się kręci.
Siermiężne pszeniczne jasne
Tokary Welcome To
Teraz parę słów o polu, na którym zagrać nie chciałem. Czemu nie chciałem? Nie umiało się to pole, po prostu, sprzedać w internecie. Często wystarczy jedno zdjęcie, żeby zachęcić do pakowania walizek. Na stronie pola Tokary wszystkie zdjęcia zniechęcają. Wszystkie z turniejów, a pola nie widać, a jak widać to widać hektary skoszonej łąki. Na miejscu, jednak pojechałem, okazało się, że te zdjęcia mają swoje uzasadnienie. Wszystkie i to bez wyjątku, niedziele są zarezerwowane dla klubowych turniejów. Fobia turniejowa w Tokarach osiągnęła Mont Everest. Fajnie ?. Strasznie.
Był piątek, turnieju nie było, więc zagrałem. Trzy i pół godziny i po grze. Pole krótkie, łąkowe, nie jak na Sierra, gdzie w klimat wpasowywałyby się owieczki. W Tokarach dobrze komponowałyby się szwajcarskie krowy. Przynajmniej przystrzygłyby przepaściste rafy, gdzie znalezienie piłeczki graniczy z cudem.
Czym jednak bardziej wgłębiałem się w to pole tym bardziej mnie ono wciągało. Pole z wyglądu ociężałe, kaszubsko siermiężne, jak tutejsze drogi, a mimo to ma to pole w sobie coś co daje frajdę z gry. Pagórkowate, często wąskie i niełatwe. Mają nawet dołek par 6 – 540 metrów.
Fajnie się grało.