Kiedy już wyrosłem z bajek, to wziąłem się za poważne lektury: Alfred Szklarski i kolejne przygody Tomka Wilamowskiego, Adam Bahdaj, Edmund Niziurski, Zbigniew Nienacki, mój ulubiony Pan Samochodzik, no i oczywiście Arkady Fiedler. Nie wiem dlaczego, ale najbardziej zapadły mi w pamięć: Ryby śpiewają w Ukajali, Orinoko, Dywizjon 303 i oczywiście: Kanada pachnąca żywicą.

Kocham jeździć po świecie, poznawać nowe kraje, ludzi, kultury, zwyczaje i –  oczywiście – wszędzie grać w golfa.

Z tym golfem jest tak jak z nartami w zimie. Mam przyjaciół, którzy od wielu lat jeżdżą co roku w to samo miejsce i najczęściej jeżdżą na tym samym stoku, korzystając z tego samego wyciągu narciarskiego. Inni co roku lub nawet częściej jeżdżą w różne miejsca, do innych krajów, innych resortów, inne góry i stoki wybierają.

Z golfem jest podobnie – jedni cały rok grają na tym samym polu, inni (np. ja) wolą różnorodność.

„No i fajnie”, jak mówił pan nauczyciel do swoich uczniów w mojej ulubionej reklamie telewizyjnej, zabierając ich do McDonalda.

Są po prostu ludzie, którzy lubią zmiany, nowości, wyzwania, i ja do nich należę.

To trochę pasja, trochę ciekawość świata, trochę way of life, trochę ściganie się z samym sobą, a trochę chęć zebrania materiału do kolejnego felietonu dla was.

Jest ciągle kilka miejsc na świecie, o odwiedzeniu których marzę, a Kanada była jednym z nich. Z kaską ostatnio było krucho, ale rok 2017 zamknąłem dobrym wynikiem, a że w nadchodzącym 2018 roku, w sierpniu, przypadała okrągła rocznica moich urodzin, to jeszcze zimą podjąłem strategiczną decyzję i postanowiłem nie tylko samemu polecieć śladami Fiedlera – żeby poczuć zapach żywicy – ale na dodatek zabrać swoją żonę! Wiem, że to trochę fanaberia (ta żona…), ale smutno by mi było pić urodzinowego szampana samemu. Pełen euforii zaplanowałem pięć dni pobytu w British Columbia, trzy dni w Alberta i na koniec dwa dni w Toronto. Kupiłem bilety w klasie biznes (przy 190 cm wzrostu i po wymianie dwóch panewek w stawach biodrowych, trudno mi usiedzieć w economy z kolanami pod brodą dłużej niż cztery godziny) i „zatrudniłem” lokalną, kanadyjską agencję do organizacji pobytu i rezerwacji tee time’ów na polach golfowych. Czas sobie płynął i to wcale nie powoli, i im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej się obawiałem, że tym razem się nie uda, bo mnie po prostu nie stać. W końcu, pełen desperacji, wszystko odwołałem, choć nie mogąc się pogodzić ze stratą tak drogich biletów samolotowych, za drobną opłatą dokonałem zmiany rezerwacji i przesunąłem wylot na maksymalnie odległy termin. Wypadło na czerwiec 2019.

W maju tego roku otworzyłem w komputerze Excela, siadłem naprzeciwko siebie samego i do pomocy wziąłem kartkę i długopis. Jak bym jednak nie liczył, czy od tyłu, czy od przodu, wyjazd ciągle się nie spinał finansowo. Ech, co tam, nie teraz, to może kiedy indziej? Wiecie, że jestem niepoprawnym optymistą. Zaprosiłem pana Google’a do współpracy, pogłówkowałem i wymyśliłem, że wyjazd autem do Estonii i na Łotwę wyjdzie dużo taniej, a też będzie fajnie. Obczaiłem koszty, hotele, pola golfowe i bardzo zadowolony sam z siebie poinformowałem koleżankę małżonkę o zmianie planów: miała być Kanada – biznesem, a będą Prebałtyki – autem. Żona, mądra kobieta, trochę posmutniała, ale wybór i decyzję zaakceptowała.

Do wyjazdu zostało dziewięć dni, kiedy ta – jednak – niedobra kobieta, podała smaczny obiadek, do którego (prawdopodobnie złośliwie) zaserwowała butelkę zacnego, sfermentowanego soku z winogron w kolorze czerwonym, po czym, kiedy się najadłem (i napiłem), to podstępnie zapytała: „A ile kosztowały te bilety do Kanady?.” Ja, wydawałoby się, mądry i doświadczony człowiek, dałem się podejść jak dziecko i zacząłem zeznawać jak w sądzie pod przysięgą. Make long story short, wyszło na to, że możemy przecież w Kanadzie zatrzymywać się w trzygwiazdkowych hotelikach, chodzić sobie na hamburgery i choć może pola golfowe trochę droższe niż w państwach bałtyckich (choć nie zawsze), to nie wydamy za oceanem wiele więcej, a bilety są już kupione i jeśli ich nie wykorzystamy, to przepadną. Oszołomiony dobrym jedzeniem – krew z mózgu odpłynęła mi do trzewi (nie mówiąc już o przepływie dobrego alkoholu) – pochopnie przyznałem jej rację i natychmiast napisałem maila do agencji w Kanadzie, że jednak przyjeżdżamy na parę dni. Mój zaprzyjaźniony mailowo pan dość szybko odpowiedział, zadając mi pytanie, czy mam na myśli rok 2020. „Nie”, odpisałem, „przyjeżdżamy za tydzień”. „Miłego pobytu”, odpisał pan. I dodał: „Chyba kpisz, a jak nie, to załatwiaj sobie wszystko sam, bo ja ci tego w pięć dni nie zrobię.”. Trafiła jednak kosa na kamień, bo ja jestem nie w ciemię bity i nie jedną rezerwacją i podróż już w przeszłości zaplanowałem. Fakt, że zajęło mi to dwa pełne dni ślęczenia przed komputerem, ale efekt był taki, że w niedzielę wieczorem plan i wszystkie rezerwacje były zrobione!

Sporządziłem służbową notatkę, podpisałem Pasyn Golf Travel Agency i wysłałem do kierowniczki z prośbą o akceptację. Dostałem OK i pięć dni później wsiadaliśmy do samolotu do Vancouver.

Felieton miał być jednak o Kanadzie, a nie o mojej przewrotnej towarzyszce życia i o mojej głupocie, więc do rzeczy:

Kanada

to drugi największy kraj na świecie (po Rosji) pod względem powierzchni – prawie 10 mln km² i dopiero trzydziesty ósmy pod względem ludności z 37 milionami mieszkańców, co daje niewiele ponad 3,5 osoby na km² i czyni z Kanady jedno z najrzadziej zaludnionych państw. Ciekawy fakt – ¾ ludności mieszka nie dalej niż 150 km od granicy z USA, z tego większość we wschodnich miastach: Toronto, Montreal, Ottawa (stolica kraju) i Quebec, część na zachodzie w Albercie: Calgary, Edmonton i oczywiście Vancouver w British Columbia. Na środku i na północy Kanady hula wiatr, grasują niedźwiedzie i jest sporo wolnych, niedrogich działek do kupienia, jak ktoś byłby zainteresowany…

kanada golfguru

Kanadę oblewają trzy oceany: od wschodu Atlantyk, od zachodu Pacyfik i od północy Arktyczny, to też jedyny chyba kraj na świecie (poza księstwami typu Monaco czy San Marino), który granicę lądową ma tylko z jednym państwem – USA – za to w dwóch miejscach, bo od południa i od północnego zachodu (z Alaską).

Kanada Golfguru 1

Nazwa Kanada pochodzi od słowa „kanata” oznaczającego w języku Irokezów i Huronów wieś lub osadę. Rdzenne ludy Kanady to Indianie, Inuici i Metysi. Około roku 1000 pojawili się tam Wikingowie, a w XVII w. Anglicy (jeszcze przed Brexitem) i Francuzi rozpoczęli kolonizację kraju. Ustawa o Unii Kanadyjskiej z 1840 roku połączyła dwie Kanady – Górną (anglojęzyczną) i Dolną (francuskojęzyczną) w Zjednoczone Prowincje Kanady. Jako ostania (dziesiąta) dołączyła Nowa Funlandia w 1949 r. Poza prowincjami: Alberta, Kolumbia Brytyjska, Manitoba, Nowy Brunszwik, Nowa Funlandia wraz z Labradorem, Nowa Szkocja, Ontario, Quebec, Saskatchewan, Wyspa Księcia Edwarda do Kanady należą trzy Terytoria: Nunavut (osiem razy większy od Polski z 28 tys. mieszkańców), Terytoria Północno-Zachodnie i Jukon.

Kanada jest monarchią konstytucyjną, a głową państwa jest królowa brytyjska Elżbieta II, i jednocześnie jest demokracją parlamentarną z federalnym systemem rządów na czele z premierem.

Nieprawdą jest więc stwierdzenie, że nie można zjeść ciastka i dalej mieć ciastko. Jak widać – można!

Kraj urzędowo jest dwujęzyczny (angielsko-francuski), tolerancyjny, otwarty na imigrację, zaangażowany w politykę międzynarodową, obronę wolności, demokracji, nowoczesny i bardzo proekologiczny.

Wylądowaliśmy w Vancouver, odebraliśmy auto z wypożyczalni i od razu ruszyliśmy na południe do Tsawwassen Ferry Terminal. Promy na Vancouver Island kursują co godzinę, podróż trwa 1,5 godz., a bilet kosztuje 100 $ CAD (1 $ CAD = 2,85 zł).

Po przepłynięciu dość szerokiej zatoki otaczającej wyspę od południa i wschodu prom wpływa między małe wysepki, a widoki robią się prześliczne. Strome zbocza, małe zatoczki, a dookoła gęsty las i tylko gdzieniegdzie mniejsze i większe domki, czasem z małymi przystaniami nad wodą. Bajeczka.

Z promu do hotelu dojeżdżamy w 40 minut i meldujemy się w Bear Mountain Golf Resort. Następnego dnia rano, po śniadaniu na tarasie z pięknym widokiem, ruszamy na pole golfowe. Chcemy podjechać buggy na pierwszy dołek, ale na wprost nas stoi sarna. Stoi, patrzy na nas i wcale się nie boi. Kiedy zbliżyliśmy się na 5 metrów, powoli się odwróciła i spokojnie odeszła. Już nam się to pole podobało. Potem było jeszcze lepiej, bo dookoła ani jednego domu, ani jednego człowieka i niesamowita przyroda.

Bear Mountain Mountain Course 2

Bear Mountain Mountain Course 2

 

Po odpoczynku pojechaliśmy autem na drugie pole Victoria GC, położone nad morzem – Salish Sea, z kilkoma spektakularnymi dołkami nad samą wodą, a po drodze zwiedziliśmy Victorię, która jest stolicą British Columbii.

victoria 8 victoria 21

Kolejnego dnia zagraliśmy na drugim polu w resorcie Niedźwiedzia Góra. Zaprojektowane niż gorzej niż pierwsze, trudniejsze technicznie, ale z wieloma domami dookoła, co nam się nie podobało. Po lunchu ruszyliśmy w drogę powrotną na prom i do Vancouver. Kolejne dwa i pół dnia upłynęły nam na zwiedzaniu miasta i na grze w golfa na pobliskich polach.

Vancouver nas zachwyciło.

To nieduże miasto, jak na Amerykę. Mieszka w nim koło 700 tys. mieszkańców, choć cała aglomeracja liczy prawie 2,5 mln i jest ósmym miastem, a trzecim zespołem miejskim w Kanadzie, po Toronto i Montrealu. Jest jednak pięknie położone. Przecina je rzeka Fraser, która wpada do cieśniny Strait of Georgia (Pacyfik, czyli Ocean Spokojny) i otacza miasto z trzech stron. Z czwartej są góry, ze szczytami wznoszącymi się ponad 1500 m n.p.m., a dalej jeszcze wyżej, tak że nawet w czerwcu, kiedy tam byliśmy, ich wierzchołki pokryte są skrzącym się, białym śniegiem. Mnóstwo zieleni dookoła i to takiej soczystej, a samych parków jest 180, a wśród nich najsłynniejszy park Stanleya.

zdj. vancouver.ca

zdj. vancouver.ca

 

Zaskoczyły nas cztery rzeczy:

  • czystość miasta, ulic, skwerów (w pewnym momencie uparłem się, że znajdę peta na ulicy, i wierzcie mi – nie znalazłem):
  • brak Afroamerykanów (pewnie tam są, ale podczas naszego krótkiego pobytu nie udało mi się zobaczyć ani jednego), za to przedstawicieli rasy żółtej jest nie mniej niż rasy białej:
  • brak korków w downtown
  • wszechobecna zieleń.

Pierwsi Chińczycy przybyli tu podczas budowy kolei transkanadyjskiej i nadal dla wielu Chińczyków emigrujących ze swej ojczyzny jest to miasto pierwszego wyboru. Jest też dużo Japończyków, Koreańczyków i innych Azjatów. Jednak to język kantoński jest drugim najpopularniejszym po angielskim (amerykańskim).

Miasto dość zasadniczo zmieniło swoją architekturę niewiele więcej niż dwadzieścia parę lat temu, pozwalając na budowę wieżowców, choć wprowadzając ścisły limit ich wysokości, żeby nie psuć krajobrazu. Standardem stały się wysokie budynki z apartamentami na górze i lokalami usługowymi na dole. Większość z nich, szczególnie wybudowanych w nowej dzielnicy, stoi nad samą zatoką, oddzielone od wody jedynie drzewami, trawnikami, alejami spacerowymi i licznymi knajpkami. Na wodzie raz marina z jachtami, a raz z samolocikami na płozach, do startu i lądowania z wody. No bo albo sobie można popływać na łódce, albo polecieć na wycieczkę lub do swojego domku weekendowego. Why not, prawda?

Capilano Suspension Bridge

Capilano Suspension Bridge

 

Połaziliśmy po mieście, popatrzyliśmy na wystawy butików najlepszych marek modowych na świecie na Thurlow Str., przejechaliśmy słynnym wiszącym mostem Capilano i czas było się zbierać. Kierunek Whistler, 160 km, prawie w linii prostej na północ. Droga bardzo widowiskowa – nazwana sea to sky (z morza do nieba) z wysokimi górami po prawej i wodami zatoki po lewej, a potem już tylko wśród gór.

To kurort najbardziej znany z narciarstwa. I to nie tylko tego tradycyjnego lub wyczynowego, ale również z jazdy off pist po świeżym puchu. Podobno wpływ nieodległego oceanu powoduje, że świeżo spadły śnieg – puch – długo nie osiada, zachowując właściwości lekkości i puszystości. Można więc na wyciągach i po przygotowanych trasach, ale można też heli ski, czyli helikopterem w niedostępne miejsca i w dół po dziewiczych zboczach. Niektórzy mówią, że to lepsze od seksu. Może trzeba spróbować?

To w Whistler była rozgrywana duża liczba konkurencji, szczególnie w narciarstwie alpejskim, podczas Olimpiady Zimowej w 2010 roku.

Myliłby się jednak ktoś zakładający, że to kurort li tylko zimowy. W lecie oferuje ponad 200 km tras rowerowych (w tym ekstremalne trasy do uprawiania kolarstwa górskiego), spływy kajakowe i rafting, bungee, wspinaczki wysokogórskie, jazdy quadami, końmi i oczywiście golfa na czterech różnych polach.

Nad miasteczkiem, gdzie mieszka na stałe 10 tys. mieszkańców i gdzie co roku przyjeżdża ponad milion turystów, wyrasta góra Whistler, zwana pierwotnie London, z nazwą zmienioną na obecną w latach 60. XX w. na cześć świstaków i w wolnym tłumaczeniu oznaczająca Świszczącą Górę.

Samo miasteczko to głównie hotele, lodge’e, B&B, knajpki i parę resortów z Four Seasons i Fairmont na czele. Czysto, ładnie, przyjemnie, schludnie i z pięknymi widokami dookoła na otaczające, ciągle pokryte śniegiem góry.

The Fairmont Chateau Whistler 28

The Fairmont Chateau Whistler

 

Zagraliśmy na dwóch polach: The Fairmont Golf Resort Whistler, który wbił nas w ziemię pięknem roztaczających się z niego widoków, przyrody dokoła, ciszy i barkiem jakichkolwiek zabudowań w pobliżu (mieliśmy nadzieję zobaczyć niedźwiedzie, które podobno chodzą sobie czasami po polu, nie bojąc się ludzi, ale również nie stanowiąc żadnego niebezpieczeństwa, ale koledzy Kanadyjczycy grający z nami powiedzieli, że zrobiło się za ciepło i misie przeniosły się w wyższe partie gór); i na Nicklaus North, polu zaprojektowanym przez najbardziej utytułowanego golfistę wszech czasów.

Nicklaus North 32

Nicklaus North

 

To drugie pole niespecjalnie nam się podobało z powodu zbyt dużej liczby domów stojących wzdłuż fairway’ów na prawie każdym dołku. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie zrobiła na nas wrażenia przystań na samoloty na przedostatnim dołku. Można sobie kupić w Whistler dom i przyjeżdżać tu na weekendy czy w wakacje szosą – jak my – ale przecież łatwiej i szybciej dolecieć sobie (pół godziny) taką podniebną taksówką i przejść piechotą te kilkaset metrów do własnego domu.

Od 1990 r. w Whistler organizowany jest Gay & Lesbian Ski Week, który w 2010 r. zmienił nazwę na Winter Pride Festival. To druga najbardziej popularna destynacja dla kochających inaczej po Puerto Vallarta w Meksyku i co roku przyjeżdżają tam tysiące ludzi na narty, imprezy, koncerty i po zabawę. Ja osobiście nie jestem zainteresowany, ale tym którzy chcą się tam wybrać, mogę zagwarantować, że bandyci i kibole z Białegostoku tam nie dojadą.

big sky 3

Big Sky

 

Po kolejnych dwóch dniach ruszyliśmy (zahaczając po drodze o Big Sky Golf Club – przepiękne pole w dolinie otoczonej z czterech stron górami) do Tobiano Golf Club.

Tobiano 3

Tobiano

 

Kiedy wyjeżdżaliśmy, zaczęło padać, w połowie drogi zaczęło lać, a pod koniec myśleliśmy, że urwała się chmura. Zdesperowani siedliśmy na późny lunch w domku klubowym i wierzcie mi lub nie, za chwilę wyjrzało słońce. Trzeba mieć farta lub nazywać się tak jak ja.

Tobiano 48

Tobiano

 

To było najpiękniejsze pole golfowe ze wszystkich, na których zagraliśmy w Kanadzie, w British Columbii. FANTASTYCZNE!!!

Tobiano 22

Tobiano

 

Poza super architekturą pola i pięknymi widokami zobaczyliśmy też (i to podczas gry parę razy) pociąg przejeżdżający po drugiej stronie jeziora. Ciągnęły go dwie lokomotywy, a na końcu jechała trzecia. Zacząłem liczyć wagony, ale po doliczeniu do stu zgubiłem rachubę. Musiał mieć grubo ponad kilometr długości.

Ostatnie dwa dni spędziliśmy w dwóch miejscowościach: najpierw w Vernon, a potem w Kelowna. I czas było wracać na lotnisko do Vancouver.

I jeszcze parę uwag na koniec:

  • na co najmniej połowie pól golfowych poproszono mnie o niepalenie papierosów, a na jednym dano mi jednorazową popielniczkę na niedopałki, żebym nie zaśmiecał i nie zanieczyszczał przyrody. Powiedziałem, że mam własną i nie wyrzucam petów na trawę. Pan zapytał, skąd jestem, a jak powiedziałem, że z Polski, to wyraził zdziwienie i pogratulował proekologicznego podejścia;

Kanada Golfguru 1

  • nad autostradami są kładki – dla zwierząt!;
  • ludzie są bardzo otwarci, sympatyczni i pomocni;
  • to piękny kraj, pełen zieleni, przyrody i wspaniałych widoków, niektóre naprawdę zapierają dech w piersiach;
  • nie jest drogo;
  • mają super pola golfowe;
  • po polach chodzą jakby nigdy nic zwierzęta: sarny, jelenie, pieski preriowe. Na jednym polu stał z boku fairway’a jeleń z pięknym porożem i grzecznie czekał, aż zagramy. Zagraliśmy dołek, a on wtedy spokojnie przeszedł sobie na drugą stronę, a w Predator Ridge Golf Resort na jednym z pól golfowych naliczyliśmy chyba ze 200 piesków preriowych, które w ogóle się nie bały i z ciekawością (pewnie i trochę z pobłażaniem) obserwowały naszą grę;
  • warto pojechać i zobaczyć Vancouver i Whistler.

Kanada Golfguru 2

Pierwszy raz w życiu byłem w Kanadzie i to tylko w jednej prowincji, ale powiem wam szczerze: wróciłem zachwycony.

Chciałbym tam pojechać znowu.

Bo Kanada jest cool, a golf jest trendy.

Pozdrawiam

Pasyn

Instagram: Traveling4golf

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

Twitter: Pasyn1

E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl

 

 

 

 

 

 

 

You may also like

Comments are closed.