Pól golfowych nie ma za wiele. Jedno z nich Luang Prabang Golf Course leży koło miasta. Na tyle blisko, że można wyskoczyć podczas zwiedzania.

Pod parasolka grają panowie. W pięciu. Każdy flight. Czyli na greenie jest 10 osób za każdym razem. Masa ludzi ledwo się mieszczą.

 

 

Gra kosztuje OK 140 USD, ale w to wliczona jest caddy, wózek i woda. Wypożyczenie kijow to koszt 20 USD ale są strasznie dziwne. Przynajmniej damskie. Kobiety chyba rzadko tu grają bo w sklepiku nie ma dla nich nic. Nawet rękawiczek. Za to maja piłeczki z logo i książeczki pola:-) zero ciuchów dla kobiet.

 

 

Pole jest bardzo zadbane. Greeny duże i cudnie utrzymane, szybkie. Fairwaye tez wiec uważam ze będąc tu warto zagrać nawet za takie pieniądze.

W domku klubowym który jest w stylu dawnych domów arystokracji panuje taka sama atmosfera. Obsługi jest bardzo dużo i zupełnie nie mówi po angielsku. Co warto wiedzieć, w Laosie nie działają karty mastercard. Udało mi się tylko wypłacić z bankomatu. Dobre i tyle.

Moja caddy to śliczna dziewczynka, ale nie mówi ani słowa po angielsku. Szkoda bo lubię ich trochę podpytać o miejsce, tak jak ostatnio na Bali.

 

 

I to co najważniejsze widoki. Ostatnie trze dołki są nad Mekongiem na wzgórzu. Piękne widoki na góry i rzekę. Całe pole jest otoczone bujna zielenią. To czego nie ma, a jest wszędzie. No może oprócz naszego First Warsaw to brakuje domów wzdłuż fairwai. Uważam, ze domy na polach są zwykle spektakularne i nadają mu charakteru.

Laotańczycy czekają, aż rzeczy się wydarzą. Nie popędzają czasu. Być może dlatego, ze każdy Laotańczyk w swoim życiu przynajmniej przez jeden dzień był mnichem. Czy to pomaga im w golfie? Nie wiem. Ale na pewno grają mega wolno:-)

Agnieszka Słowik

You may also like

Comments are closed.