Pamiętnik znaleziony na ulicy – gdzieś w Hiszpanii.
22 czerwca 2018 – świt
poranne przemyślenia po śniadaniu w stołówce
Może to taki czas, może jest tak zawsze, ale Fuerteventurą zawładnął rozmiar XXXXL. Są wszędzie i na wielbłądach też są. Zwykle po obu stronach wielbłąda jest kosz i jest dwóch podróżnych. XXXXL jedzie sam. Siedzi w bocznym koszu, a po drugiej stronie wielbłąda, dla przeciwwagi, worek z piaskiem i jakoś idzie. 15 minut idzie. Potem ma przerwę regeneracyjną na posiłek i Red Bulla, nie tak jak konie w Morskim Oku. Dlaczego o tym piszę? Bo się boję. I to nie na żarty się boję. A boję się, że ta cała dmuchana rozmiarówka wsiądzie do mojego samolotu. A w samolocie nie będą mieli worków i samolotu nie wybalastują i się przechylimy i koniec. Ponieważ piszę, koniec nie nastąpił. Dmuchani polecieli do Anglii.
22 czerwca 2018 – 10.40 am.
Playitas Golf Club- Baby Course
Jedziemy na południe, takie pół południe, bo całe południe jest na dole mapy, a my na jej środek. Pole zwie się Playitas i jest to taki Baby Course. Bobas o długości czterech i poł kilometra, z handicapem 67. Tyle tylko, że wredny to dzidziuś. Taki co wypluwa smoczek, to że wypluwa to akurat dobrze, nie będzie miało wady zgryzu, tylko po co potem wrzeszczy. Wierzga nogami i ulewa. Oj, nie kochamy takich bobasów. Co innego Playitas. Mimo, że wierzga, co dołek to trudniejszy, kochamy i do domu dziecka baby nie oddamy. No chyba, że wynikiem wkurzy. Nie wkurzył. Dobry dzieciak i niedrogi w utrzymaniu. Za 25 Euro, dobrze czytacie, za 25. I za takie 25 jest wszystko. Fuerteventura w miniaturze. Przewyższenia, nierówności, pył wulkaniczny i niezwykłej jakości greeny. Parafrazując Churchilla „nigdy jeszcze za tak mało nie dostałem tak wiele”. Zagrałem dwa razy. Drugi raz trochę zdarli i wzięli 30, ale wózek dodali w pakiecie.
Po grze przemieszczamy się 20 metrów w bok i wskakujemy do basenu olimpijskiego, czyli takiego długiego na pięćdziesiąt metrów. I pływamy, samotnie pływamy, i woda ciepła i wychodzimy i ruszamy na poszukiwanie pań. W basenach z reguły ich nie ma. Nie woda je napędza, a zakupy. Znajduję je w sklepie sportowym, a na drzwiach sklepu czytam „ zanim skorzystasz z basenu, wykup w sklepie bilet i wypożycz czepek”. A ja już po kąpieli. Głupio, nie braku czepka, głowę trochę mam jak czepek z futerkiem z boku, ale nie zapłacić! Wstyd. Trochę się powstydziłem i pojechaliśmy zwiedzać.
22 czerwca – 5.30 pm.
Najpiękniejsze plaże Europy – Playa de Sotavento, a konkretnie Casas Risco del Paso.
Po co o plażach? Golfistę powinna obchodzić tylko plaża w bunkrze i jak z niej się ewakuować. A na Wyspach, prawie wszystkich, z bunkra wyjść trudno, twardo i kamienisto. Są jednak powody dla których będzie chwila o plażach. Po pierwsze, dwadzieścia, a może i więcej lat uprawiałem windsurfing i jak zobaczyłem te plaże to taki smutek dostałem w sobie, że nie do opowiedzenia. Czemu ja wtedy, w czasach mojego surfowania, nie miałem pieniędzy. Nie miałem, bo zarabiałem tyle co salowa. A że salowa zarabiało mało to i ja tylko na tydzień do Dziwnówka mogłem. Teraz mam, tyle tylko, że na windsurfing siły już nie mam. Demokratycznie. Jak jedno masz, to nie masz drugiego. Jak śmigasz driverem, to krótka gra kuleje i na odwrót. Tak już ten świat zbudowali. Trzeba się z tym pogodzić.
Co oferuje plaża golfiście ? Spokój oferuje. Rodzinny spokój. Jest plaża, jest zajęcie dla nie grającej w golfa żony i dla dzieci, które nie rozumieją twojej pasji. Zawozisz na plażę, oni zachwyceni, a ty myk na golfa. I tak do wyjazdu na Fuerteventurę należy podchodzić. Na samego golfa nie warto. Inne wyspy oferują więcej, tyle, że za więcej.
23 czerwca 2018 – 9:00 am.
Przystań promowa na samiutkiej północy Fuerteventury. Cel : przystań promowa na samiutkim południu Lanzarote. 40 minut i lądujemy. Auto, Caddy, siostra Caddy i ja lądujemy. Po co lądujemy? Zwiedzać lądujemy, bo prawdziwy golfista, żeby dostać odpuszczenie na następne gry, musi czasami coś zwiedzić. Lanzarote trzeba zwiedzić bo o większy kosmos gdzie indziej w Europie trudno. Co zwiedzamy? Wymieniam :
- Park Narodowy Wulkanów – Montanas del Fuego Timanfaya (Caddy pisze w swoim pamiętniku „Przejazd specjalnym autobusem pomiędzy wulkanami. Widoki nie do opisania i wyobrażenia. Niepowtarzalne przeżycie”)
- Mirador del Rio – (Caddy pisze „Wchodzimy na skałę i ukazuje się widok powalający, niespodziewany i piękny. W dole wyspa La Graciosa (500 mieszkańców) cudownie ukształtowana i ubarwiona” I mnie powaliło. Dobrze, że były barierki. Punkt widokowy jest na samej północy wyspy, ale wyspa krótka, a po drodze jest co podziwiać.
- Cueva de Los Verdes – podobno cuda stworzone w jaskiniach. Nie zdążyliśmy, trzeba było wracać na ostatni prom do domu.
23 czerwca 2018 – późny wieczór
Znowu imprezujemy. Podziwiamy przechodniów przy latynoskich dźwiękach z knajpy obok. Dzisiaj Iglesias. Śpiewa i tańczy, to znaczy rusza biodrami. Anglicy piją piwo. Jak to Anglicy. Dziewczyny rum z colą, jak to dziewczyny. Ja, tradycyjnie, jak to ja, czerwone.
24 czerwca 2018 – tee time 9:40
Salinas Golf Club
Czwarte i ostatnie pole na wyspie. Zagraliśmy, jak to mówią „back nine”. Pierwsza dziewiątka była w naprawie. Zresztą farway-e drugiej też nie grzeszyły jakością. Pole lepsze niż Fuerteventura GC, ale, bez żalu, można odpuścić. Z żółtych 5105 m.
I tu się pamiętnik urywa. Znaczy nie urywa, ale zalany jest czymś czerwonym. Nie do odczytania.
No to ja od siebie, tyle ile pamiętam zanim pamiętnik się zalał. Poszedł na całość i się zalał.
Podsumowanie.
Na Fuerteventurę na golfa nie jedziemy. Chyba, że jak wyżej, rodzina plażowa. Chyba, że kochamy zwiedzanie. Chyba, że jesteśmy surfistami. Chyba, że lubimy tanio. Tanio i pięknie. Widoki jak w „Gwiezdnych Wojnach”, czy „Mad Maxie” bez dodatkowej opłaty.
Jacek Zaidlewicz