Rezerwując Salobre chciałem zgrać na polu New Course (Salobre ma dwie osiemnastki),  ale coś kliknąłem nie tak i w prezencie, za 110 euro, dostałem stary course.  Jak się później okazało, było to kliknięcie życia.

 

Jak nazwać to pole? . Był księżyc, był raj, a Salobre? Coś pomiędzy, ale jakie pomiędzy!
Nie spodziewałem się wiele po tym polu. Widziałem je z “lotu ptaka”, to znaczy z parkingu,  drugiego dnia pobytu na Canarii – robiliśmy objazdówkę po polach. I nie koniecznie mi się spodobało. Widziałem trzy dołki.

Teraz będzie uwaga :  nie oceniajcie nikogo i niczego po pierwszym wrażeniu. Szczególnie wina po pierwszym łyku.
Anfi Tauros – księżyc. Salobre  – stratosfera ( wyjaśnię, że w mojej nomenklaturze, stratosfera to mniej niż księżyc, ale to i tak jest coś).
Na tym polu jest wszystko. Zielone farway-e, górskie potoki, wodospady. No, powiedzmy, jeden wodospad. I przecudnej urody różnice poziomów. Tego, czego na naszych polach tak brak.

Stoisz na tee boxie, a flight pod tobą jak te mrówki. I uderzasz i jesteś Panem Świata i szybujesz w przestworzach swojej doskonałości. Chyba, że piłka trafi na dziwny gatunek palmy zjadającej piłki. Autentycznie. Pożera i nie oddaje. Wtedy jesteś Panem bez piłki. Możesz też być Panem „przetrąconej piłki”. Skały są bardzo ostre, a jak już będziesz miał naprawdę dużo szczęścia kolejne uderzenie wykonasz „piłką kaktusową” z wbitymi igłami – trudno wyjąć.
Ale co tam piłka, nad głową błękit, 26 stopni, lekka bryza  od morza – pewnie od morza. Morza nie widać.
Oceniając pola pisałem : jakość pola można ocenić po uśmiechu nie opuszczającego twarzy, mimo gubionych piłek. Potem się z tego wycofałem i napisałem : jakość pola można ocenić po ilości zrobionych zdjęć.
Po grze na Salobre dodaję : a jeszcze do tego wszystkiego dobrze zagrać. A zagrałem : 86. Proszę Państwa – to jest pole !!!

 

Część druga : Co człowiek, człowiekowi potrafi wysmażyć. Salobre – The New Course.

Salobre ma drugą osiemnastkę. Nazywa się New. Jest, jak sama nazwa wskazuje, nowsza, a charakteryzuje się tym, że nikt nie chce na niej grać.
Na polu Old brak tee timów, a na New wołami nie zaciągną.
Dołączyli do naszego flighta, graliśmy na Old Course, miłego, sprężystego i dobrze grającego Skandynawa. Do tego mieszkał w hotelu na polu i miał, tak go oceniam, hcp 14. Te wszystkie przymiotniki są ważne, ponieważ on będzie  naszą wyrocznią w sprawie nowego pola.
Pytam więc o wrażenia z New Course, a nasz sympatyczny golfista nagle pobladł, ręce zaczęły mu się lekko trząść i jakby nie chciał poruszać tego tematu.
Przyciśnięty do muru zaczął od ogólników: że mistrzowskie, że trudne, że duże różnice wzniesień, że raczej turniejowe. No to jaki problem : i w naszym pięknym kraju mistrzowskie mamy, trudne – pokonamy. Turniejowe , a czy nie grywamy w turniejach.
Ale on nie skończył. „Po grze na tym polu wpadłem w głęboką depresje. Straciłem na osiemnastce dwadzieścia piłek, może więcej, przestałem liczyć. Jeżeli chcesz wyjechać z Wyspy w dobrym nastroju  – nie graj tam. Tam czychają demony” (ostatnie zdanie dodałem od siebie, nie wiem jak jest po angielsku “czychają”).
Co super golfista robi w takiej sytuacji ? Jedzie na New Course.
Na całym polu nie spotkałem żywego ducha. Po 9 dołku chciałem już do domu. Nie da się, nie ma dwóch dziewiątek. Trzeba grać ciurkiem 18. – jeszcze mnie dreszcze przechodzą.
To nie jest pole, to są rzucone garstki trawy w przepaścisty, skalisty, itd.,  wąwóz. Nie dość, że farwaye szerokości spaghetti, to jeszcze pochylone, zawsze, w stronę przepaści. Ślepe dołki, zaznaczone kaktusowymi  tyczkami kierunkowymi, kończące się greenem, na skale, wielkości chusteczki do nosa. Nie trafiasz przy dołku, nie trafiasz nigdzie.
Jest jeszcze jedna trudność. Jazda melexem to wyzwanie najwyższej próby. Serpentyny o spadkach zdecydowanie nie dla osób z lękiem przestrzeni. Wąsko, stromo i wszędzie kaktusy. Z taaakimi kolcami.
Pomysłowi Kanaryjczycy znaleźli sposób. Na każdym dołku  postawili drop zony, mimo braku wody.
Tak więc, jak się już zdecydujecie się zagrać na Salobre, na nowym polu, zabierzcie ze sobą 50 piłek i Aviomarin.
Jak mi poszło ? Nie zgubiłem żadnej piłki. Trochę strachu i pole przejechałem – melexem. Całe !
wasz bohater super golfista jacek zaidlewicz
Vive La  Gran Canaria.

You may also like

4 Comments

  1. Jak tak czytam Twoje artykuły z serii Low Budget Story to się zastanawiam po co komu thrillery. Każda opowieść trzyma w napięciu do końca, bo nigdy do końca nie wiadomo czy stanie się coś niespodziewanego. Jako, że chyba dotarłem do końca to mam nadzieję, iż powrót był mniej emocjonujący, choć zapewne łezka w oku się zakręciła 😉

    Super relacja. Do golfowego zobaczenia 😉

  2. Dwie wiadomości. Jak dwie to dobra i zła. Zła : będzie jeszcze jeden odcinek Low Budżet – Epikryza. Dobra : Twój test Garmina i natychmiast mój Caddy też ma miętowy. Oczywiście pod choinkę. A TruSwinga sobie.
    SGH Jacek Z

  3. dobry wybór 🙂

  4. Cieszę się, że będzie jeszcze jeden odcinek 😉 także dwie dobre wiadomości 😉

Comments are closed.