Nikt tak naprawdę nie wie, na czym ona polega, ale jest.

Nie wszyscy ją poznają, tak jak nie wszyscy doświadczają miłości, tego zauroczenia, jedynego, niepowtarzalnego uczucia, które czasem przychodzi raz w życiu, czasem parę razy, ale są i tacy, którzy nigdy się nie zakochali z wzajemnością.

Miłość jest bezwarunkowa, niewytłumaczalna. Dajesz i bierzesz. Motyle w brzuchu, wiosna w głowie i lato w sercu. Nikt i nic poza nią się nie liczy. Poświęcasz jej całego siebie, a świat leży u twych stóp.

Czy z golfem jest podobnie ?

Trochę podobnie, a trochę jak z małżeństwem – są lepsze i gorsze dni, są długie i krótkie związki; gorące i chłodne lub letnie, jak woda w kranie. Ile zaoferujesz, tyle odbierasz, choć nie zawsze.

O miłość, o dobry związek należy dbać, czasem trzeba pójść na kompromis, czasem warto się wycofać, a czasem pierwszemu okazać, że ciągle nam zależy.

Niewiele to się różni od golfa.

Są ludzie, którzy podchodzą do tego hobby z pełnym zaangażowaniem lub odwrotnie – z dystansem; na całego albo bez emocji; zwariowani lub na luzie.

To jest też trochę tak jak z religią, gdzie są ortodoksi, żarliwe wierzący i praktykujący, wierzący niepraktykujący i oczywiście niewierzący.

Znam mnóstwo ludzi, którzy doznali cudu golfowego objawienia i ich życie zmieniło się zasadniczo, znam jednak takich, którzy zaczęli grać i nawet co pewien czas z przyjemnością oddają się temu zajęciu, ale nie podporządkowali życia golfowi, i znam takich, choć w mniejszości, którzy spróbowali – i nic.

Czemu tak jest? Nie wiem.

Gram w golfa 15. rok i w tym czasie spotkałem i poznałem masę ludzi. Pełen przekrój osobowości, postaw, charakterów i podejścia do tego sportu.

Większość z nich, po trudnych czasem początkach, połknęła bakcyla i stała się nałogowcami, mniej lub bardziej uzależnionymi członkami bractwa golfowego.

Zastanawiałem się, zastanawiam i pewnie długo jeszcze będę się zastanawiał, tak jak cała masa teoretyków, praktyków, felietonistów golfowych, autorów książek, redaktorów i innych ludzi związanych z tą dyscypliną, z czego to wynika, gdzie jest haczyk, na czym ta magia polega.

Magia, bo przecież wielu z nas grało w piłkę, jeździło na rowerze, uprawiało tenis, windsurfing, sztuki walki, pływało na łódkach czy kajakach, biegało lub jeździło na nartach i niektórzy nawet dalej to robią… rekreacyjnie lub od czasu do czasu. A gdy zaczęli grać w golfa, to zmieniły się ich priorytety.

Kawa nie wyklucza herbaty, o czym wszyscy wiedzą, więc naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pośmigać w zimie na deskach, pojechać w weekend na rowery z dziećmi czy pójść z rodziną na kręgle, a nawet obejrzeć z synem mecz Legii Warszawa, choć tu, ostatnio, trzeba mieć dużo samozaparcia.

Potrafiłem wstać, po ciężkim tygodniu w pracy, w sobotę czy niedzielę o siódmej rano, żeby zagrać 18 dołków i wrócić na późne śniadanie z całą rodziną, potrafiłem wymiksować się tuż przed pierwszą w nocy z nawet dość fajnej imprezy w piątek wieczór, żeby mieć choć trochę sił w sobotę i by koledzy się nie śmiali (i tak się czasem śmieją), potrafiłem zacząć grać w dzień roboczy o szóstej rano, żeby być w pracy przed dziesiątą, potrafiłem jechać na pole po całym dniu spotkań, narad i zajęć na osiemnastą, bo w czerwcu, lipcu była jeszcze spora szansa, że zaliczę wszystkie dołki przed zmrokiem, potrafiłem jechać na jakieś zawody czy turniej do Gdańska, Szczecina czy Wrocławia na weekend, choć wracałem zmęczony jak pies po tych dwóch dniach „odpoczynku”, potrafiłem zabierać ze sobą kije golfowe do Szanghaju czy Los Angeles, bo po sales meetingu, konferencji czy zwykłych negocjacjach udawało mi się urwać na 3-4 godziny i zagrać na nowym polu, gdzie do tej pory nie stanęła moja noga.

Potrafię ja i potrafi wielu innych, bo golf przyciąga jak magnes opiłki żelaza.

Bo grać można w każdym wieku, od 3 do 90 lat; bo płeć, wzrost, waga, sprawność ruchowa są wtórne; bo poznaje się mnóstwo nowych ludzi, czasem bardzo fajnych i wartościowych; bo pole golfowe zapewnia kontakt z przyrodą, z naturą; bo są: świeże powietrze, ruch, wysiłek, adrenalina; bo zawsze i niezmiennie wierzę, że dziś, właśnie dziś, zagram rundę życia, poprawię swój rekord liczby uderzeń na polu, że obniżę handicap, że wygram z kolegami,  że oni wreszcie powiedzą: „Nie, no, Pasyn, nie grasz tak źle”, że zagram lepiej niż poprzednio, że zagram lepiej niż partner, że wygram z nim i wygram z samym sobą, że spotkam intersującą, ciekawą osobę, że uda mi się uderzenie na miarę Tigera Woodsa, no przecież wiecie – nadzieja umiera ostatnia!

Bo golf to gra społeczna, towarzyska i choć jestem całkiem przeciętnym golfistą, to dzięki niej poznałem Zbyszka Bońka, Mariusza Czerkawskiego, Jerzego Dudka, Szymona Majewskiego, Krzysztofa Maternę, Wiktora Zborowskiego, Marcina Wójcika, paru znanych przedsiębiorców i kilku ambasadorów z różnych krajów oraz paru bardzo fajnych, wartościowych ludzi i więcej niż paru kolegów z USA, Chin, Niemiec, Anglii, Francji, Hiszpanii, Wietnamu itp., słowem nie wspominając o ślicznych dziewczynach i kobietach, które z gracją i wdziękiem potrafią prosto i daleko posyłać te małe, białe piłeczki.

Bo na golfie nikt cię nie pyta, ile masz pieniędzy, na kogo głosujesz w wyborach, w co wierzysz i z kim sypiasz. Albo jesteś fajnym partnerem i inni będą chcieli z tobą grać, albo nie.

Bo golf jest pomysłem i pretekstem, żeby zwiedzać świat, poznawać inne społeczeństwa, zobaczyć ciekawe miejsca, oglądać piękne krajobrazy, uczyć się innych kultur, starać się zrozumieć ich troski i radości oraz spojrzenie na świat.

Bo golf daje przyjemność gry, więcej, daje szansę wygrania z kimś dużo lepszym ode mnie. Przecież nie mam szans się ścigać na rowerze z Michałem Kwiatkowskim, wygrać w tenisa z Novakiem Djokoviciem (pisząc: wygrać, mam na myśli urwać mu jeden punkt z mojego ataku, a nie z jego błędu), wygrać regaty z Karolem Jabłońskim, zbić piłkę nad blokiem Bartka Kurka, skoczyć dalej niż Kamil Stoch, ograć na boisku Roberta Lewandowskiego czy pchnąć kulą dalej niż podwójny złoty medalista olimpijski Szymon Majewski, a z Tigerem Woodsem mogę wygrać. Wystarczy, że ja zagram o jedno uderzenie mniej, niż przewiduje mój handicap, a on zagra o jedno uderzenie więcej niż jego handicap, i już go mam. Teoretycznie to jest możliwe, choć praktycznie nierealne, bo po pierwsze, Tiger raczej nie zechce ze mną zagrać, a po drugie, nawet jak ja zagram dwa lub trzy uderzenia poniżej swego handicapu, to on zagra siedem poniżej swojego. Ale cuda się zdarzają, i jak nie z Tigerem, to z wielokrotnie lepszym od siebie mogę wygrać, a nawet powiem wam szczerze, że zdarzało mi się wygrywać.

Bo w golfa można zacząć się uczyć grać, mając 40, 50, a nawet więcej lat i oddawać temu hobby do późnej starości.

Bo golf poprzez swoją etykietę, reguły, uczy poszanowania innych, kultury, uczciwości, przestrzegania zasad i stosowania się do przepisów. Wiecie, jak byłoby pięknie, gdybyśmy wszyscy stosowali w normalnym życiu zasady golfowe?

Bo golf uczy pokory, jak chyba żaden inny sport. Możemy zagrać 17 dołków, każdy na par lub poniżej i na 18. wykonać dziewięć czy więcej uderzeń ponad normę, niwecząc całkowicie wielogodzinny wysiłek, dobre samopoczucie i widok samego siebie na najwyższym podium. To cecha rzadko obecna lub niespotykana w innych sportach. Nietrafienie do kosza po udanej akcji, smecz w siatkę w tenisa,  strącenie belki przez konia biorącego przeszkodę, utrata jednej bramki w meczu, często nie determinują wyniku końcowego. W golfie czasem jedno złe uderzenie przesądza o wyniku całej rundy. Wystarczy, że zagramy piłkę do wody albo w las, a może to wywołać lawinę kolejnych błędów i złych uderzeń. Dobry golfista wykonuje na polu koło 70, średni koło 90, słaby ponad 100 uderzeń. Jak się nie pomylić nawet jeden raz, robiąc ich tyle, jak utrzymać koncentrację przez parę godzin gry, wystrzegając się jednego, jedynego złego ruchu, który może w efekcie popsuć końcowy wynik?

Z drugiej strony, ile razy każdemu z nas zdarzyło się popsuć kilkanaście uderzeń z rzędu, a potem wykonać jedno jedyne poprawne i z uśmiechem powiedzieć do samego siebie: „No, nie jest tak źle, jednak jak chcę, to potrafię, nie jestem takim patałachem, umiem dobrze zagrać. Gdybym tylko wcześniej nie wpadł do bunkra, jakby ta piłeczka nie odbiła się krzywo i nie wpadła do wody…” Jakby, gdyby to ulubione, powszechne i zdecydowanie nadużywane słowa w języku każdego z nas, golfistów.

Grałem ostatnio z kolegą, który brał udział w Pro-Am. To są takie turnieje, zwykle poprzedzające kilkudniowe zmagania zawodowych golfistów, gdzie dzień przed zawodami w każdym flighcie gra trzech amatorów i jeden profesjonalista, czyli zawodowiec. Jeden z graczy wykonał kilka dobrych uderzeń z rzędu, zapisując na karcie wyników całkiem niezłe rezultaty, po czym trafiła mu się seria bardzo nieudanych zagrań i zniechęcony rzucił w kierunku zawodowego gracza: „Ale się rozjechałem”, okraszając to dodatkowo soczystym przekleństwem. „Nie, stary”, powiedział profesjonalista z pełnym szacunkiem, „jest odwrotnie, niż myślisz. Udało ci się wykonać kilka dobrych uderzeń, a teraz kilka razy z rzędu zagrałeś normlanie, czyli źle, to znaczy tak, jak powinieneś się spodziewać, mając taki handicap, jaki masz”.

Bo taki jest golf – daje przyjemność z gry, choć dobremu graczowi zdarza się złe zagranie, a złemu czasami dobre.

To też jest piękno tej gry, umiejętność pogodzenia się, zaakceptowania swojego poziomu i aktualnych umiejętności.

Bo golf to gra w wielu krajach elitarna. W Polsce i podobnych nam państwach ze względu na barierę finansową, bo nie dyskutując, czy pasja się przekłada na pieniądze, jest oczywiste (niestety), że nie wszystkich stać na wyjazd na narty, kupno dobrych rowerów dla całej rodziny, jeżdżenie na koniach czy latanie na kite i również granie w golfa, a w innych krajach poprzez przynależność do ekskluzywnych, prywatnych klubów golfowych czy wyjazdy do drogich resortów. Dlatego częściej na polu golfowym można spotkać lekarzy, prawników, przedsiębiorców, architektów, inżynierów, czyli po prostu przedstawicieli klasy średniej i wyższej niż robotników. W Wielkiej Brytanii i USA wygląda to trochę inaczej, bo tam jest masa publicznych pól, gdzie za grę płaci się grosze, a golf jest na tyle popularny, że grają prawie wszyscy, ale to wyjątki. A każdy, no, może prawie każdy chciałby mieszkać w lepszej dzielnicy, jeździć lepszym samochodem i należeć do prestiżowego klubu lub po prostu niedostępnego dla innych stowarzyszenia czy też obracać się w innym kręgu. Golf wielu ludziom kojarzy się z awansem społecznym i coś w tym jest. Trochę pieniądze, trochę środowisko, trochę czas (potrzebny na grę), trochę znane nazwiska – to wszystko powoduje, że chcemy należeć do tej grupy.

Bo golf jest modny na świecie, nośny medialnie, wykreował wielkie, powszechnie znane nazwiska, będące wzorem do naśladowania, kojarzy się z przejrzystą, uczciwą rywalizacją, zdrowym trybem życia i awansem społecznym. Wielu z nas wydaje się, że dość łatwo możemy osiągnąć poziom mistrzowski, wystarczy przecież poświęcić godzinkę dziennie więcej na trening i już możemy grać w turnieju, w mistrzostwach naszego klubu, ba, w mistrzostwach Polski, a nawet Europy czy świata, oczywiście rywalizując z innymi amatorami, takimi samymi jak my.

Bo golf to gra, która potrzebuje seksu. Nie wiem, czy powinienem o tym pisać, bo temat niby trochę śliski, ale taka jest prawda. Bokserzy, lekkoatleci, zawodnicy wszystkich sportów zespołowych: siatkówki, piłki nożnej, ręcznej, koszykówki i wielu, wielu innych dyscyplin sportowych mają oficjalnie (lub nieoficjalnie) zakaz uprawiania seksu przed zawodami. Wychodząc na mecz, powinni być naładowani energią, hormony muszą buzować, emocje kipieć, adrenalina tryskać uszami. Nie w golfie!

Tu trzeba być spoko, wyluzowanym, zaspokojonym. Tam seks przed zawodami jest wręcz zabroniony, tu jest zalecany. Brak emocji, koncentracja, luz, spokój, czystość myśli i równowaga wewnętrzna to podstawy sukcesu na polu. Biorąc pod uwagę rozpiętość wiekową graczy w golfa, może nie powinienem tego tak expressis verbis pisać, bo mnie jeszcze posądzą o namawianie do seksu nieletnich, ale prawdy ukryć się nie da. Seks przed rundą golfa jest wręcz wskazany. Czy karierę Tigera Woodsa, o którym mówi się, że jest najwybitniejszym golfistą przełomu XX i XXI wieku, załamały upublicznione skandale z utrzymywaniem kontaktów z dziewięcioma (a może więcej) kobietami, czy siłą rzeczy przerwanie tych kontaktów – nie dowiemy się nigdy, tak jak nie dowiemy się nigdy, jak sobie z tym radzą inni golfiści. Co by jednak nie mówić, fizjologia ma swoje prawa, a pewne rzeczy zostały dowiedzione naukowo. A że seks sam w sobie nie jest zły, a wręcz przeciwnie – zdrowy, miły, potrzebny i fajny (oczywiście podkreślam, że mam na myśli seks małżeński albo partnerski), to jest to kolejna rzecz, która może was zachęcić do częstszego grania w golfa, szczególnie jeśli chcecie osiągać dobre wyniki…

Nie zachęcam więc was do uprawiania seksu, tylko do uprawiania golfa, a resztę sami już sobie dopowiedzcie.

Bo w golfie jest magia, a golf to magiczny sport.

 

Pasyn

Instagram: Traveling4golf

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

Twitter: Pasyn1

w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl

You may also like

Comments are closed.