Obóz Target 54 – pamiętnik emerytowanego komandosa. (Ściśle tajne!. Bez klauzuli dostępu do tajemnicy państwowej – nie czytać !)

Minister wojny w czasie pokoju, ze względu na sytuację, trudną sytuację, powołał ściśle tajną grupę dywersyjną, do działań na tyłach przyszłego wroga. Najlepsi z najlepszych, wyselekcjonowani z wojsk obrony terytorialnej, spotkali się na obozie szkoleniowym w Tajlandii. Obóz poprowadził major w stanie spoczynku,  Chris „Sahib” Czupryna.

Część druga – tajne spotykanie z Sir Jamesem w dżungli Khao Yai.

Skrobanie do hotelowych drzwi. Nie pukanie, tajne skrobanie, podrywa nas na nogi. Szybki, żołnierski prysznic, trzy suchary na głowę i w drogę.  Przerzut z Bangkoku do dżungli w prowincji Khao Yai trwa 90 minut, ale każda z tych minut niesie w sobie niebezpieczeństwo zdemaskowania. Dla niepoznaki nie korzystamy z naszych jeepów, ale z dyskotekowego Vana. Jego niskoprofilowe opony i utwardzone zawieszenie nadwyręża kregosłupy, odbija nerki. Taka to żołnierska mitręga.

Jesteśmy na miejscu. Zapominamy o naszych szałasach i meldujemy się w hotelu. Udajemy polskich golfistów. Nawet najtęższe tajskie głowy od kontrwywiadu nie wiedzą gdzie leży kraj dobrej zmiany. Oszywiście śpimy na podłodze, na karimatach. Łóżka za miękkie dla wygarbowanych znojem skór komandosów.

Zbiórka na chipping greenie i ćwiczenia z walki z piłeczką. 1,5 godziny w czterdziestostopniowym upale. Ruch do tyłu na godzinę siódmą i do przodu na godzinę piątą. Ruch do tyłu na godzinę ósmą i do przodu na godznę czwartą. Po drodze leży piłeczka, w którą  trzeba trafić. Nie trafiamy. Rzadko trafiamy, a jak już trafiamy to krzywo trafiamy. Sir Chris Sahib Czupryna angielskim zwyczajem chłoszcze nas czule rózgą, cieńką i giętką. Rozumiemy to i razy przyjmujemy z wdzięcznością. Nasz ból zaowocuje twardością charakterów w niebezpiecznych golfowych misjach.

Po treningu godzina na zimne tajskie piwo, carry soup z ryżem lub bez i marsz na osiemnastkę z wypalonymi od zupy przełykami. Jakoś to przełykamy.

Forest Hills Country Club (Sir James Country Club) – gdzieś w Tajlandii

 

Forest Hills założył Sir James Holt. Sprowadził się do Tajlandii w wieku 23 lat. Zarobił i wybudował. Z Sir Jamesem mamy się spotkać w dżungli przy polu golfowym  w celu przekazania informacji o naszych misjach w  El Escobar. Czekamy. Nikt się nie zjawia. Czekamy dalej  i ponownie nikt się nie zjawia. Sięgamy do tajnego smartfona, wklepujemy Wikipedię. Nie przyjdzie. Zmarł trzy lata temu. Zaszyfrowane informacje  przekazujemy napotkanemu Tajowi.  Nasza misja skończona. Możemy zagrać.

Pierwsza dziewiątka nie porywa. Dwadzieścia godzin w drodze, 10 tys. km. na grzbiecie smoka. I nie porywa. Trochę taka jak Sir Kamień Country Club. Druga porwała.  Egzotyką, górami jak na fototapecie, wodami z krokodylami (ktoś podobno widział)  i przewyższeniami. Tym porwała. Gramy dużo layup-ów, bo woda, bo dog-legi, bo gra na wyspy. Co za uciecha. Nie ma większej frajdy dla komandosa jak ślepe dołki. Grasz zmysłami. Szóstymi zmysłami. Źle się to zwykle kończy, bo w tym wieku zmysły tępawe.

Mirek „dzidziuś” 150 kg żywej, chodzącej wagi, uderza  tee shot-a na 280 metrów. Chris, zazdrośnik, poprawia – 280 yardów. Nie ma znaczenia. Nasz najmłodszy komandos w koszulkach, a ma ich 75, podkreślających biceps o obwodzie  53 cm, ma strzały, które dały mu stopień bombardiera. Co za odległości, co za trajektoria! – raz po raz zakrzykują po tajsku Caddy. Niestety, bombardier ma kłopoty z celownikiem, podrdzewiała muszka mechaniczna, na laserową w ministerstwie wojny w czasie pokoju  zabrakło, nie do końca działa. Bombarduje w związku z tym, dość regularnie, okoliczne krzaki. Nanosi dane na kartę wyników i bombarduje dalej – krzaki. Jest w tym zamysł taki, a gdzie wróg się chowa? Przecież nie na farway-u. Major Chris zamysł chwali.

 

Czy grać na tym polu? Jeżeli masz dużo czasu, grać, jeżeli masz tydzień, nie grać. Gonić na inne, piękniejsze. Chociaż ta druga dziewiątka – co za dziewiątka.

 

Ps. Hotelowy pro shop wielkości chusteczki do nosa. Caddy niepocieszona. Siostra Caddiego marznie w Szczecinie. Pozdrawiamy siostrę Caddiego i wszystkich, którzy marzną w kraju dobrej zmiany.

Zaoszczędzone w pro shopie baty wydajemy na krewetki w czosnku –  polecam. Lokalnego piwa nie polecam. Ośmiorniczek, tych małych, fioletowych, też nie polecam. Zupę rybną bardzo. Ale to w Village Resort. Przedrzemy się tam w kolejnym odcinku. Albo się nie przedrzemy. Zupę zjemy. Nadzwyczajna.

 

Emerytowany, w czynnej służbie, komandos, były super golfista – Jacek Zaidlewicz

 

You may also like

Comments are closed.