Opowiem, dlaczego to taka popularna na całym świecie gra, dlaczego wciągnęła miliony ludzi, dlaczego warto jej spróbować. Spróbuję zachęcić was, żebyście pojechali, jeśli nie pole golfowe, to chociaż na driving range (po polsku: strzelnica, czyli miejsce, skąd wybija się piłki, gdzie się trenuje), żebyście wzięli kij golfowy do ręki i uderzyli tę małą, białą piłeczkę.
Opowiem o tym, że to sport, rekreacja, miejsce rywalizacji, ale i odpoczynku, że to bardzo społeczne, towarzyskie i rodzinne zajęcie.
O tym, że golf może się przerodzić w pasję (jak w moim przypadku), że może się stać w pewnym sensie way of life – z wieloma podróżami, wyjazdami i przygodami. Posłuchajcie…
Długa nieobecność
Wielu z nas dość często wypowiada się lub wręcz krytykuje rzeczy, na których nie do końca się zna. Bo „wieść gminna” niesie, bo sąsiad coś powiedział, bo słyszeliśmy lub nam się wydaje. W Polsce takie zdania i opinie o golfie słyszę wyjątkowo często. Podpierane tezą, że jesteśmy narodem, który lubi krytykować. Lub odwrotnie, że na wszystkim się znamy. Nie znoszę takich komunałów, bo wcale nie różnimy się w tym względzie od Czechów, Szwajcarów czy Portugalczyków. Prawda jest zupełnie inna.
Z początkiem II wojny światowej golf zakończył swój żywot w Polsce, choć w okresie międzywojennym było już u nas kilka pól. Taka była naturalna kolej rzeczy. Później jednak zabrakło pieniędzy w biednym, zniszczonym i z trudem odbudowującym się kraju. Władze komunistyczne były przeciwne golfowi. Trochę podobnie było z tenisem, długo uważanym za „burżuazyjny” sport, dopóki nie pojawił się Wojciech Fibak i korty tenisowe zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. No, ale korty tenisowe nie zniknęły z mapy Polski na ponad 50 lat, a pola golfowe tak. Dwa pokolenia. To dużo, szczególnie biorąc pod uwagę, że właśnie w drugiej połowie XX wieku golf na całym świecie przeżywał okres prosperity. Najpierw pojawił się Jack Nicklaus, legenda golfa, o przydomku „The Golden Bear”, a potem Tiger Woods. Nie dość, że fenomenalny golfista, to Afroamerykanin, który przełamał kolejne tabu. Rozwój telewizji, transmisje z turniejów, moda na sport i zdrowy styl życia, wejście do golfa wielkich firm, jak Adidas czy Nike – i nagle się okazało, że ponad 150 mln ludzi na całym globie „chodzi po trawie” usiłując jak najdalej i jak najlepiej uderzyć tę twardą piłeczkę. Swoje zrobiło też spopularyzowanie tego sportu w Azji, gdzie za przykładem Amerykanów i Europejczyków podążyły Japonia, Korea, Tajlandia, a nawet Wietnam, nie mówiąc o Chinach.
To wszystko ominęło Polskę. Pierwsze pole powstało w Rajszewie pod Warszawą dopiero w 1991 roku i to bardziej z myślą o coraz liczniej przyjeżdżających do naszego kraju ekspertach i inwestorach, niż o rodzimych graczach, których prawie nie było. Ciągle więc borykamy się z wytartymi sloganami, że to sport dla starych ludzi, że zajęcie dla biznesmenów, że drogi, nieciekawy, nudny.
Jak jest naprawdę?
To zależy od podejścia, naszych oczekiwań i możliwości. Dla jednych to będzie sport przez duże „S”. Zacięta rywalizacja, cykle turniejów – jak dwa największe na świecie: PGA Tour i European Tour, zawody, które potrafią gromadzić ponad 100 tysięcy ludzi obserwujących czołowych graczy na polu golfowym i miliard widzów przed telewizorami. Presja na sukces, na zwycięstwo podnosi ciągle poziom graczy, zaostrza sportową walkę, nakręca koniunkturę, reklamę i marketing. Zawodowi golfiści to jedni z najlepiej zarabiających sportowców na świecie.
Coraz częściej za pierwsze miejsce w dużym turnieju nagroda przekracza milion dolarów, a budżet dla graczy tegorocznego PGA Championship – turnieju dla zwycięzców pozostałych turniejów PGA – wyniósł 10,5 mln $. I nie mówię tu o kontraktach reklamowych zawieranych indywidualnie przez graczy z największymi firmami na świecie. Szacuje się, że Tiger Woods zarobił na golfie ponad miliard dolarów, a kilka lat temu, zaledwie 24-letni Rory McIlroy z Północnej Irlandii, wschodząca gwiazda golfa, podpisał kontrakt reklamowy z firmą Nike na 200 mln $!!!
Niektórzy traktują to jak sport w czysto amatorskim wydaniu. Wygrać z kolegą, okazać się lepszym niż inni członkowie klubu. To nic, że nie napisze o tym „Golf Digest” – największy magazyn golfowy na świecie i że nie będzie transmisji telewizyjnej. Ważne, że godziny spędzone na grze, na treningach pozwolą się zmierzyć z innymi i obiektywnie ocenić, kto w danym turnieju, danego dnia jest lepszy. To normalne i naturalne. Każdy lubi wygrywać.
Beztroska zabawa
Dla innych to będzie forma spędzania wolnego czasu. Ty na rower, ja ona na pływalnię, on na konie albo pobiegać, a ja na golfa. Cokolwiek robimy, zawsze będzie to lepsze niż piwo i pilot od telewizora w ręku. Golf ma zresztą wiele zalet. Ruch na świeżym powietrzu, wysiłek bardzo zdrowy, bo równomiernie rozłożony w czasie, bez dużego ryzyka kontuzji. To także często kontakt z przyrodą, bo pola golfowe są często (zazwyczaj) pięknie położone, wkomponowane w las, łąki, z widokami na góry, jezioro, czy morze. Nic nie odda piękna klangoru żurawi, kiedy rosa srebrzyście jeszcze lśni na fairwayach o 7 rano w Naterkach koło Olsztyna czy widoku oświetlonych zachodzącym słońcem Tatr z Kraków Valley Golf & Country Club.
Jeszcze inni traktują golf jak czystą rekreację, zabawę i relaks. Są wśród nas przecież ludzie, którzy raz w roku, a czasem nawet rzadziej, jeżdżą na narty i zupełnie im nie przeszkadza, że po dziesięciu czy piętnastu latach dalej nie potrafią jeździć jak Franz Klammer czy Andrzej Bachleda. W tym wypadku wynik jest dla nich kompletnie wtórny. Potrafią się cieszyć spędzeniem czasu wśród przyjaciół lub rodziny w pięknym otoczeniu, z naturą dookoła.
Można pójść na pole golfowe z kolegami albo z koleżankami, można z przyjaciółmi, można samemu. Nie ma jednak większej przyjemności niż zagranie rundki z rodziną. Niewiele jest takich rodzinnych sportów jak golf. Na pewno narty, żagle, pewnie jeszcze parę innych, ale golf jest trochę wyjątkowy. Mama, tata i dwójka dzieci grających razem to okazja do rozmowy, do przyjaznej rywalizacji, do zacieśnienia więzów rodzinnych, do dyskusji o błahych, a czasem ważnych sprawach. To także lekcja nauki zachowania, kultury, etyki, a przede wszystkim pokory. Nie mówiąc o nauce wygrywania, ale przede wszystkim o umiejętności pogodzenia się z porażką.
Czas na rozmowę
Golf to też świetny pomysł wakacyjny dla rodziny. Zamiast jeden idzie na plażę, drugi na basen, trzeci zostaje z książką czy przed komputerem – wszyscy są razem. Wynik gry, uwierzcie, bo mówię to z moich własnych doświadczeń, naprawdę jest drugorzędny. Rundka jest okazją do rozmowy, bo trudno spędzać prawie cztery godziny milcząc. Nie ma znaczenia, czy pójdziemy zagrać z przyjacielem, z żoną lub mężem, czy z partnerem biznesowym. Wszyscy wiemy jak trudno czasem znaleźć chwilę wolną w ciągu tygodnia w tym zwariowanym, pędzącym świecie, na rozmowę. A tu nie ma wyjścia, no bo jak nie zagadać, kiedy się idzie obok siebie przez parę kilometrów. Osobiście tylko incydentalnie zdarzało mi się pójść na pole, żeby rozmawiać o interesach, ale prezes zarządu dużej firmy opowiedział mi, jak jego odpowiednik zaprosił go na wspólną grę do ekskluzywnego klubu. W czasie gry złożył propozycję fuzji przedsiębiorstw, zakończoną miliardowym dealem. Dolarowym, muszę dodać.
Ten sport to również zdrowie. Spacer, duża ilość tlenu, lekki wysiłek, cóż więcej nam potrzeba? Jeden z krajów skandynawskich zmniejszył składki na swój odpowiednik ZUS-u dla golfistów, bo zaobserwowano, że gracze w golfa rzadziej chorują, mniej biorą zwolnień, a więc po prostu mniej kosztują.
Golf to biznes
Na końcu mogę śmiało napisać, że golf to biznes. Ale nie tylko dla pojedynczych ludzi, ale też tylko dla miast czy regionów. Szacuje się, że do takich miejsc jak Marbella w hiszpańskiej Andaluzji czy Algarve w Portugalii w sezonie jesienno-zimowym przyjeżdża z Europy (Anglii, Niemiec, Szwecji, Holandii, również z Polski) ponad milion golfistów. A każdy musi coś zjeść, gdzieś mieszkać, często coś kupi. Czysty biznes. Belek koło Antalyi w Turcji – przez wiele lat letni kurort praktycznie zamykał się z początkiem października i zaczynał sezon dopiero pod koniec kwietnia. Lokalni włodarze zachęcili właścicieli hoteli do zainwestowania w golfa. W krótkim czasie powstało 17 pól golfowych i sezon turystyczny wydłużył się do 365 dni w roku. Proste?
Wobec powyższego trudno mi zrozumieć, czemu do tej pory nie ma pola golfowego w Zakopanem, w Bieszczadach albo pod Puszczą Białowieską. Jak już rząd musi wycinać te drzewa, to niech w to miejsce zbuduje pole golfowe. Może po prostu potrzebujemy jeszcze chwili na to golfowe dogonienie świata?
Wracając do golfa. Można też – jak ja – uczynić z niego sposób na zwiedzanie świata. Pojechać do Argentyny, Szwecji czy na Litwę, bo inny kraj, inna kultura, inne krajobrazy. Można też wyprawić się na City Tour. Trzydniowy, weekendowy wypad do Pragi, Madrytu, czy Wrocławia to super okazja, żeby pograć w golfa, pozwiedzać miasto, połazić po muzeach, czy po prostu pójść coś zjeść do dobrej knajpki lub zaszaleć w modnym klubie nocnym.
No dobrze, powiecie, ale po co o tym golfie, jak zima wokoło. Faktom nie da się zaprzeczyć. Mógłbym wprawdzie zasugerować rozpoczęcie nauki golfa na symulatorze, ale tego nie zrobię. Symulator to taki pokój ze specjalną ścianą na wprost, która amortyzuje uderzenie piłeczki, a na niej obraz z projektora pokazuje dołek na polu. Komputer mierzy siłę, kierunek i kąt uderzenia kija w piłeczkę i odwzorowuje to na ekranie. Uderzasz więc i widzisz jak piłka leci w powietrzu i gdzie spada. W każdym większym mieście w Polsce jest parę takich symulatorów do gry w golfa.
W zimowym słońcu
Nie zrobię nie dlatego, że za tym nie przepadam, ale dlatego że piszę do Czytelników, którzy w tym magazynie czytają o ekskluzywnych hotelach, restauracjach, a przeglądając reklamy zastanawiają się między wyborem Porsche lub Bentleya; gdzie spędzić kolejne wakacje, jaki model Omegi wybrać i jakie wino zaserwować w czasie kolacji z ukochaną. Sugeruję więc: lećcie do Malagi. Stamtąd szofer (lub taksówka – co kto woli) zabierze was do hotelu Puente Romano w Marbella, lub Villa Padierna w Benahavis czy Kempinski w Estepona, a nawet dalej, do Finca Cortesin Golf Resort & SPA.
Poza golfem, dobrą kolacją w Puerto Banus i drobnymi zakupami w Prada czy Gucci, bez tłoku i ścisku na pewno będziecie mieli błękitne niebo i temperatury w dzień między 17 a 22 stopnie C (choć grałem tam kiedyś 9 stycznia przy prawie 25 st.). Jak nie chcecie spotkać zbyt wielu swoich znajomych, to zawsze możecie wybrać lot do Faro, Algarve w Portugalii i spędzić parę dni w Vilamoura, czy Vale do Lobo lub Quinta do Lago. Pól golfowych niewiele mniej niż w okolicach Marbelli, temperatury trochę niższe niż w Hiszpanii, ale za to piękne, szerokie, piaszczyste plaże do spacerów i rewelacyjne owoce morza.
Obie lokalizacje dostępne samolotem w 4 godziny. Godzinkę dłuższy lot i jesteście na Wyspach Kanaryjskich, a jak dołożycie jeszcze 30-40 min to wysiądziecie w Dubaju, albo Abu Dhabi. O Florydzie, Karaibach i oczywiście kilku kierunkach azjatyckich nie piszę, bo to oczywiste, że jak u nas zima, to tam słońce i ciepło. A pola są wszędzie. Nie martwcie się o kije golfowe. Wypożyczycie je w każdym klubie, a trener też będzie do Waszej dyspozycji.
Nie denerwujcie się więc, że u nas dzień zaczyna się koło 8 rano, a kończy przed 15-tą i że zimno wokół. Lećcie w „ciepełko” i zaczynajcie się uczyć grać w golfa. Raz, że jak wrócicie, to będzie więcej śniegu i będziecie mogli jechać na narty, a dwa że zakochacie się w golfie. Przyrzekam!
***
Świadomie nie napisałem o historii golfa, zasadach gry i innych sprawach związanych z uprawianiem tej dyscypliny, bo tak się składa, że 7 grudnia pojawi się w księgarniach w Polsce moja książka z felietonami o golfie – Golf to moja pasja. Podróże z golfem w tle”, wydana przez Edipresse. Tam znajdziecie te wszystkie informacje. Tak więc – do zobaczenia na greenie.
Wojciech Pasynkiewicz
Pasyn
Instagram: travelling4golf
Fanpage, Facebook: Pasyn Wojciech
Twitter: pasyn01
w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl