Motto: Nie przestajemy się bawić, bo stajemy się starzy;
Stajemy się starzy, bo przestajemy się bawić.
Był rok 1984. Właśnie odebrałem dyplom ukończenia studiów na Akademii Medycznej w Warszawie (obecnie Warszawski Uniwersytet Medyczny) i z zapałem rozpocząłem roczny staż, niezbędny do uzyskania prawa wykonywania zawodu i stałego etatu w I Klinice Położnictwa i Ginekologii przy placu Starynkiewicza w Warszawie. Jakimś cudem, do dziś nie wiem jakim, dostaliśmy z żoną mieszkanie na Ursynowie i razem z dwójką dzieci w wieku roczek i dwa latka zamieszkaliśmy we własnym M4. Ja miałem 6-8 dyżurów miesięcznie, żona z dziećmi w domu. Moja ówczesna pensja – 1 850 zł miesięcznie – starczała do trochę ponad połowy miesiąca. Nie narzekaliśmy, co to, to nie, ale potrzeby finansowe były kapkę większe.
LOT właśnie uruchomił regularne połączenia na linii Warszawa-Bangkok, a znajoma stewardesa gorąco przekonywała, że na kryształach sprzedanych w Tajlandii i bluzeczkach tam kupionych do odsprzedania w Polsce można zarobić więcej niż cztery razy. Los kusił, więc pożyczyłem od siostry i znajomych ponad tysiąc dolarów, czyli lekko licząc jakieś 3-letnie swoje zarobki! Namówiłem swego przyjaciela i kolegę z pracy, żeby zrobił to samo, i wysłaliśmy żony do Bangkoku. Babcia wzięła dyżury z dziećmi, a my z przyjacielem zaczęliśmy liczyć zyski. Żony poleciały, sprzedały kryształy w sklepiku obok taniego hoteliku, w którym sobie zamieszkały, i zainwestowały zyski plus zabrane z polski dolary w kupno bluzeczek nazywanych wtedy – czemu? nie wiem do dziś – kropkami i groszkami. Podróż nie tylko się zwróciła, ale dała nawet przyzwoity zarobek. Trochę nas z przyjacielem zdenerwował fakt, że nasze żony ogarnęły biznes w dwa dni i pojechały się opalać do Pattaya, ale jak opowiedziały, że Taj wachlował je pokładzie wynajętej, za parę dolarów na cały dzień, łódki i nie mógł kompletnie zrozumieć, czemu opalają na słońcu tak prześliczne białe ciała, to im wybaczyliśmy i zaczęliśmy planować kolejny wyjazd żon.
Drugi wyjazd był nawet bardziej udany niż pierwszy, więc za trzecim razem zainwestowaliśmy już po parę tysięcy dolarów, co na ówczesne czasy stanowiło prawie że fortunę. Żony wróciły jak zwykle uśmiechnięte z kupą prezentów, głównie różnego rodzaju T-shirtów i innych ubrań. Przywitaliśmy je oczywiście na Okęciu i lekko skonfundowani, widząc je tylko z walizkami, z którymi wyjechały, zadaliśmy pytanie: „A gdzie towar?”. „Spoko”, odpowiedziały, „przyleci cargo”. „Aha”, wykrztusiliśmy z przyjacielem, „a jak za niego zapłacicie?”, indagowaliśmy dalej. „Już zapłaciłyśmy”, odrzekły chórem, bardzo z siebie zadowolone. „Jak?”, padło kolejne z naszej strony pytanie, z lekkim już zdenerwowaniem pobrzmiewającym w tle. „Banalnie”, usłyszeliśmy szybką ripostę. „Poszłyśmy na bazar w Bangkoku, zamówiłyśmy bluzeczki i zostawiłyśmy tej pani pieniądze”. Zaległa długa, niczym nieprzerywana cisza z naszej strony. „Chcecie powiedzieć, że zostawiłyście parę tysięcy dolarów jakieś przekupce z bazaru w Bangkoku?”. „No, tak”, zaszczebiotały radośnie nasze lepsze połówki. „O co wam chodzi?”, dodały. „Grzegorz” – tak miał na imię mój przyjaciel,” jesteśmy bankrutami”, wykrztusiłem przez ściśnięte gardło. „Pies drapał zainwestowane zyski z poprzednich wyjazdów, ale z czego i jak oddamy pożyczone pieniądze?”.
No i wyobraźcie sobie, że za tydzień cargo przyleciało. Niewiarygodne, ale prawdziwe.
Co prawda popyt na bluzeczki w Polsce się skończył i zamiast uczyć się do egzaminów do specjalizacji musieliśmy jeździć po całej Polsce po bazarach, żeby sprzedać ten chłam, ale w końcu wyszliśmy na zero.
Tak się zaczęła moja przygoda z Tajlandią.
Na swój pierwszy wyjazd do tego kraju musiałem odczekać jeszcze prawie 10 lat, ale w końcu i ja tam poleciałem, a potem jeszcze raz i jeszcze jeden, i kolejny…
Napisanie, że Tajlandia to dziwny kraj, byłoby swego rodzaju eufemizmem, bo przecież prawie każdy kraj i państwo na świecie są inne, więc trochę też dziwne.
Coś w tym jednak jest.
Południowa Azja na wschód od Indii to Bangladesz, a potem Myanmar (dawna Birma), Malezja i Singapur, Tajlandia, Laos, Kambodża, Wietnam, a dalej już tylko Chiny, Chiny i Chiny, aż po Japonię i obie Koree. Na południe więcej morza niż lądu, a tam głównie Indonezja i Filipiny.
Do niedawna, a być może ciągle jeszcze trochę, z tych wszystkich krajów tylko Tajlandia była mieszanką kultur i zwyczajów azjatyckich, europejskich i amerykańskich.
Czy zaczęło się od wojny wietnamskiej w latach 60., bo tam jeździli na urlop i wypoczynek żołnierze amerykańscy, czy to było już wcześniej, czy też był to pierwszy azjatycki kraj, który szeroko otworzył się na turystykę – nie wiem i pozostawię ten problem specjalistom.
A może główny wpływ miała religia – buddyzm, życzliwe nastawienie mieszkańców do przyjezdnych, czy też specyficzny stosunek nie tyle do „białego człowieka”, co głównie do mężczyzn, bo mimo że prostytucja była i jest formalnie zakazana w tym kraju, to seksturystyka, choć znana na całym świecie, tu stanowiła podstawę przyjazdu Niemców, Skandynawów i jeszcze paru nacji.
Który mężczyzna nie marzył o spędzeniu urlopu w towarzystwie filigranowej Tajki, dbającej o jego wygody i posłusznie spełniającej każdą zachciankę?
A słynne na cały świat live i peep-show’y, gdzie para Tajów uprawiała na oczach widzów seks, czy też dziewczyny, które strzelały do celu piłeczkami pingpongowymi wystrzeliwanymi z … lub wlewały sobie jakiś napój, bynajmniej nie do gardła, a po krótkim tańcu na scenie napełniały nim szklaneczkę, proponując widzom drinka?…
Do tego Bangkok – tętniąca życiem 24 godziny na dobę metropolia, gdzie biznes miesza się z egzotyką, kultura z seksem, a night life jest słynne na cały świat. Odległa od niego o zaledwie 140 km Pattaya, gdzie mieszka niewiele ponad 100 tys. mieszkańców, a gdzie przyjeżdża co roku ponad 10 mln turystów. Tam można z żoną i dziećmi w hotelu na plaży, ale można też z jedną, dwiema czy trzema Tajkami albo z chłopcami, albo z lady boyami. Co kto lubi… Trzeba tylko uważnie patrzeć na stopy młodych, ładnych dziewcząt, bo jeśli mają rozmiar 42 lub 44, to pod kusą spódniczką może się kryć dość pokaźnych rozmiarów organ.
Można w góry, np. do Chiang Mai, zobaczyć słynny na cały świat festiwal lampionów.
Można na którąś ze znanych wysp, jak Ko Samui, Ko Phuket czy Ko Khao Phing Kan, która to wyspa jest od 1974 r. nazywana wyspą Jamesa Bonda, bo tam toczyła się finałowa scena Człowieka ze złotym pistoletem z Rogerem Moorem w roli głównej, choć różnych mniejszych i większych wysp i wysepek jest dużo, dużo więcej.
Nie mogę nie napisać o naturalnym pięknie tego kraju, zróżnicowanym krajobrazie, wspaniałych plażach, wielu zabytkach i przede wszystkich, o kuchni.
Jedni wolą francuską, włoską, hiszpańską. Inni uważają, że najlepsza na świecie jest chińska. Ja stawiam na tajską. Może to kwestia smaku, upodobań, nie wiem, dla mnie jest numerem jeden.
Gdy do tego wszystkiego dodamy golfa, a Tajlandia to nie kulawy pod tym względem kraj, to można to podsumować stwierdzeniem, że tam jest wszystko, no, może prawie wszystko, czego dusza zapragnie.
Wpierw jednak geografia, korzenie i trochę historii:
Tajlandia jest krajem nizinnym położonym na Półwyspie Indochińskim. W środkowej części znajduje się Nizina Menamu (pow. 100 tys. km²), na północnym wschodzie Równina Korat, ograniczona od południa pasmem Dongrak, a od Niziny Menamu górami Thiu Khao Phetchabun. Północną i zachodnią część kraju zajmują pasma górskie: Tanen Taunggyi (Doi Inthanon, 2595 m n.p.m., najwyższy szczyt Tajlandii) i Doi Luang.
Długość linii brzegowej wynosi ponad 2600 km. Wybrzeża są nizinne i silnie rozczłonkowane. Największymi wyspami są: Phuket (542 km²) na Morzu Andamańskim, Ko Samui (280 km²) i Koh Chang (217 km²) w Zatoce Tajlandzkiej.
Pierwsze ślady bytności Homo sapiens na terenach Tajlandii pochodzą sprzed 30 tysięcy lat. Początek historii Tajlandii wiąże się z migracją Tajów z południowo-zachodniej części Chin. Ludność ta dotarła na terytorium obecnego państwa w X–XII wieku. Tajowie opanowali dorzecze Menamu, zasymilowali żyjących tu Khmerów, ulegając jednocześnie wpływom ich kultury i ich religii – buddyzmu. W 1350 t. założono w dolinie Menamu Ajutthaję, stolicę królestwa. Państwo ze stolicą w Ajutthaj objęło prawie cały Półwysep Indochiński. Okres rozkwitu nastąpił w XV wieku, osłabienie w XVI wieku. W XVI i XVII w. rozpoczęły się kontakty z Europejczykami, m.in. Portugalczykami, Hiszpanami, Holendrami i Anglikami. W drugiej połowie XVII wieku Birma zajęła Ajutthaję.
W 1782 r. w południowej Tajlandii wódz Czakri ogłosił się królem i założył nową dynastię nazwaną jego imieniem. Państwo stale się umacniało, ale próby powiększenia terytorium zostały zahamowane przez rosnące w tym regionie wpływy brytyjskie i francuskie; w latach 60. XIX wieku tajskie państwo było formalnie niepodległe, ale realnie uzależnione od państw kolonialnych. Europejczycy odebrali krajowi zwierzchnictwo nad Kambodżą (1867) i Laosem (1893), traktowanymi jako Indochiny Francuskie. W początkach XX wieku przeprowadzono reformę; władcy zachowali ustrój absolutystyczny. W 1932 r. nastąpił wojskowo-cywilny zamach stanu, który doprowadził do ustanowienia monarchii konstytucyjnej, a w 1938 r. władzę objęło wojsko.
Po II wojnie światowej utrzymywano przyjazne stosunki z USA, wysłano do Wietnamu oddziały wspomagające wojska amerykańskie. Polityka ta doprowadziła w 1965 r. do wybuchu w kraju powstania, zorganizowanego przez lewicujący Zjednoczony Front Patriotyczny Tajów, trwającego do 1983 roku. Powstańcy wsparci zostali przez Wietnam, Laos i Chiny. W latach 60. i 70. Tajlandia uczestniczyła w tłumieniu drugiego powstania malajskiego, które zagrażało tajskiemu rządowi ze względu na liczny udział Tajów w partyzantce malajskiej oraz obecność wojskową partyzantów na obszarach granicznych. Swe stanowisko wobec powstania Tajlandia zmieniła w latach 80., a w 1989 r. z jej pomocą wynegocjowano porozumienie pokojowe kończące długoletni konflikt.
W 1974 r. Zgromadzenie Narodowe uchwaliło konstytucję, ustanawiającą w Tajlandii demokrację parlamentarną. Mimo stopniowej demokratyzacji, w 1976 r. doszło do masakry na Uniwersytecie Thammasat, gdzie do protestujących studentów otworzono ogień, zabijając około 100 osób. Konstytucję anulowano w 1977 r. po kolejnym przewrocie wojskowym. Nową konstytucję Zgromadzenie uchwaliło w 1978 r. Kiedy w 1979 r. Wietnam obalił reżim Demokratycznej Kampuczy, Tajlandia wsparła partyzantkę Czerwonych Khmerów, co poskutkowało incydentami granicznymi i starciami z wojskiem wietnamskim na granicy Tajlandii i Kambodży.
Tak naprawdę jednak liczy się tylko Król.
Powiedzieć, że królowa brytyjska jest ikoną, byłoby pewnym nadużyciem, bo choć dziś jest najdłużej panującą koronowana głową świata, to Bhumibol Adulyadej, król Rama IX (panował w latach 1946–2016), był nie tylko wielbiony przez swój naród, ale sprawował realną władzę. Tego niestety nie można powiedzieć o jego synu Maha Vajiralongkorn, królu Rama X, który w przeciwieństwie do uwielbianego ojca nie cieszy się jednak rewerencją. Tajowie są zażenowani, czytając o jego wyskokach matrymonialnych, drogich zabawkach i nowych tatuażach.
Rama X potrafi pojechać do Londynu z grupą młodych dziewczyn, wynająć całe piętro w luksusowym hotelu i niczym się nie przejmować, luzując się na całego.
Nieodłącznym elementem kultury Tajlandii jest gest Wai. Tajowie zwykle nie podają sobie ręki na powitanie, a wykonują swój tradycyjny ukłon Wai, wyrażający szacunek wobec ludzi, ale również wobec miejsc czy też przedmiotów kultu związanego z wizerunkiem Buddy lub króla Tajlandii.
Jest to delikatny ukłon z rękoma złożonymi na piersi. Dłonie są ułożone jak do modlitwy, bez krzyżowania palców, łokcie umieszczone blisko ciała. Gest Wai wykonuje się w czasie powitania i pożegnania, ale może też oznaczać przeprosiny lub podziękowanie. Wykonywaniu tego gestu często towarzyszy słowo (sa-wùt dee), po którym następuje odpowiednie słowo uprzejmości: krup w odniesieniu do kobiet i kâh w odniesieniu do mężczyzn. Użycie gestu Wai regulują ściśle określane zasady społeczne, według których rozróżnia się kilka stopni Wai w zależności od sytuacji, m.in.:
- Wai w stosunku do osób w tym samym wieku lub kolegów z pracy;
- Wai w stosunku do osób starszych wiekiem oraz wyższych rangą w hierarchii zawodowej lub społecznej.
Stopień gestu Wai wyznaczają wysokość rąk i ukłon. Ręce ułożone zbyt nisko mogą kogoś urazić, znajdujące się na tyle wysoko, iż palcami możemy dotknąć czoła – oznaczają ogromy szacunek (okazywany głównie ważnym osobistościom). Ukłonu Wai nie wolno używać w stosunku do dzieci czy ludzi, którzy wykonują dla nas jakąś pracę, np. kelnerów, sprzedawców, kierowców. Gest Wai jest nieodłącznym elementem kultury Tajlandii i już od najmłodszych lat wpajane jest Tajom, jak należy się kłaniać i wykonywać Wai.
Z innych ciekawostek – śmiecenie grozi wysokim mandatem, a każdy posąg Buddy to świętość, nie wolno ich dotykać, ani nawet robić głupich min przy nich.
Nieodłącznym elementem kraju są bazary, street food i tuk tuki.
Początkowe ceny na bazarach są zawsze zawyżone, koniecznie trzeba się targować. Kupienie towaru za wystawioną cenę może zostać odebrane jako brak szacunku dla sprzedawcy.
W Bangkoku nigdy nie zaznasz głodu. Dlaczego? Bo Bangkok jest nie tylko stolicą Tajlandii, ale także światową stolicą ulicznego jedzenia. Barwne stragany i wózki z parującymi kotłami są stałym elementem krajobrazu miasta. Rozstawiane od wczesnych godzin porannych, przed wieczorem tłoczą się już na wszystkich ulicach, placach i skwerach. Street food Bangkoku to jedna z największych atrakcji miasta, dzięki której można odbyć kulinarną podróż życia.
Tajowie nazywają swój kraj Krainą Tysiąca Smaków, i rzeczywiście – bogactwo przypraw, składników i aromatów wywołuje zawrót głowy i sprawia, że tajska kuchnia jest jedną z najsmaczniejszych na świecie. U jej źródeł leży codzienna filozofia Tajów, która łączy w sobie przyjemność i harmonię. Szczególnie widoczne są tu wpływy Chin, Laosu, Birmy, Indii i Wietnamu, dzięki którym tajska sztuka kulinarna pełna jest zaskakujących kontrastów i egzotycznych składników.
Czym właściwie jest street food?
Street food, czyli jedzenie uliczne, to nic innego jak przekąski, owoce czy napoje sprzedawane wprost z prowizorycznych, mobilnych straganów, porozstawianych wzdłuż ulic albo tłoczących się na skwerach i publicznych placach. Tradycja tutejszego street foodu pojawiła się wraz chińskimi imigrantami w połowie XIX w. i wywodzi się z nawyku jedzenia kilku małych posiłków w ciągu dnia. Dzisiejszy street food to jedna z największych atrakcji Bangkoku, a towarzyszącej mu niepowtarzalnej atmosfery nie da się odtworzyć.
Dania kuchni azjatyckiej są najczęściej pracochłonne i wymagają wielu różnorodnych składników, dlatego większość ulicznych stoisk specjalizuje się w jednej potrawie, ewentualnie w kilku jej wariantach. Wiele garkuchni stacjonuje codziennie w tych samych miejscach, a podawane z nich jedzenie jest tańsze i często smaczniejsze niż w drogich restauracjach. Możemy tu kupić tu zarówno drobne przekąski, świeżo wyciskany sok z owoców, jak również dania, których nie powstydziłaby się pięciogwiazdkowa restauracja z przewodnika Michelin. Tutejsze jedzenie jest także niskokaloryczne, bo Tajowie specjalizują się w szybkim smażeniu w woku, a gorący tłuszcz nie nasącza mięsa czy warzyw, tylko tworzy chrupiącą skorupkę, pozostawiając soczysty środek.
Dobre i tanie jedzenie uliczne sprawia, że wielu mieszkańców Bangkoku nie gotuje w domu, a nowoczesne mieszkania czasem w ogóle nie mają kuchni! Dzięki ogromnej różnorodności potraw codziennie można się stołować poza domem i nawet po trzech miesiącach nie powtórzyć ani jednego dania.
Tuk tuki to trzykołowe pojazdy, czyli po polsku riksze.
Bardziej atrakcja turystyczna, bo korzystają z nich głównie obcokrajowcy, choć to szybki i tani środek transportu nie tylko w Bangkoku, jeśli komuś nie przeszkadza gorąc i spaliny, a czasem jazda na styk z innymi pojazdami.
Tajlandia to kraj otwarty dla turystów, życzliwy, pełen kontrastów – ekstremalnej biedy i maksymalnego bogactwa, ciekawy, dynamiczny, zróżnicowany etnicznie i kulturowo ze wspaniałą architekturą krajobrazu i fantastycznym jedzeniem.
Można odpoczywać, robić biznesy, bawić się i oczywiście grać w golfa, bo świat jest piękny, a golf jest trendy!!!
I to tyle na teraz, a o Bangkoku, Hua Hin, Pukhecie i golfie w drugiej części.
Pozdrawiam
Instagram: Traveling4golf
Facebook: Wojciech Pasynkiewicz
Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf
E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl