Można sobie żartować i tłumaczyć jego nazwisko jako Lasy Tygrysa, można mówić, że wood to nazwa kija golfowego, służącego do dalekich uderzeń na fairway’u, którego nazwa wzięła się stąd, że kiedyś tego typu kije robione były z drzewa, można nie grać w golfa, ale pewnie i tak cały świat wie kim on jest.

Nazwisko, które przyciąga tłumy, jak magnes opiłki żelaza.

Fenomen, który trudno zrozumieć i opisać prostymi słowami.

Wśród golfistów krąży o nim wiele dowcipów :

  1. Do Augusta National Club (o którym to słynnym polu napiszę za chwilę) przychodzi Tiger Woods i mówi, że chciałby zagrać rundę golfa. Rzecz się dzieje wcale nie tak dawno, choć trochę ponad 20 lat temu, kiedy nazwisko Tiger Woods jest już znane, jeśli nie na całym świecie, to na pewno wśród wszystkich golfistów, a jednocześnie Augusta wciąż jest niedostępna dla ludzi o kolorze skóry innym niż biały. Caddy master, czyli ten co przydziela tee time’y (czasy rozpoczęcia gry na polu), patrzy na Tigera, widzi Afroamerykanina, i grzecznie mu odpowiada: „Słuchaj, to jest prywatny klub, zamknięty dla gości z zewnątrz, i, nie gniewaj się, proszę, niedostępny dla Afroamerykanów. Ale wiesz co ? Tuż obok, mniej niż dwieście metrów stąd, jest inne pole golfowe, publiczne, na którym  możesz zagrać. Jest położone w odległości dobrego drive’u (czyli dobrego uderzenia najdłuższym kijem zwanym driverem)”. „Rozumiem”, odpowiada Tiger, „ale wiesz co? Ja nazywam się Tiger Woods”. „Aha”, odpowiada caddy master, „przepraszam, nie poznałem cię. W takim razie odległość do tego klubu, o którym mówię, nie będzie dla ciebie większa niż uderzenie piątką iron”.Dowcip polega na tym, że driverem zawodowiec potrafi uderzyć piłkę na odległość trzystu metrów, a piątką iron – dwustu metrów.
  2. Pan Bóg postanowił zagrać rundę golfa. Wziął kije i poprosił Świętego Piotra, żeby został jego caddym (to ten, co nosi graczowi kije na polu, ale także mu doradza, jaki kij w konkretnej sytuacji dobrać). W boski, sobie tylko znany sposób, przemieścił się na Augusta National Club i zaczął grać. Szło mu całkiem nieźle, choć ciągle oczekiwał lepszych rezultatów. Na którymś kolejnym dołku, chcąc zaatakować green leżący za wodą, wziął do ręki 6 iron i już, już miał uderzyć, ale odwrócił się do swojego caddy’ego, czyli św. Piotra i zapytał go: „Jak myślisz, jakiego kija użyłby w tej sytuacji Tiger Woods?”. „Panie Boże”, odpowiedział Pierwszy z Dwunastu, „sądzę, że Tiger zagrałby 7 iron” (czyli krótszym kijem, bo im większy numer kija, tym mniejsza odległość nim osiągana). „Tak myślałem”, powiedział Pan Bóg, „dawaj no mi tu siódemkę”. Dostał kij, jaki chciał, przymierzył, uderzył i oczywiście było za krótko i piłka wpadła do wody przed greenem. Zgodnie z regułami, Pan Bóg doliczył sobie jedno karne uderzenie i dokończył grę na tym dołku z nie najlepszym wynikiem. Traf chciał, że dwa dołki później sytuacja się powtórzyła się: Pan Bóg wybrał kij, szykując się do kolejnego uderzenia, ale zanim je wykonał, znowu zapytał św. Piotra, jakim kijem zagrałby Tiger Woods. Po uzyskaniu informacji zmienił decyzję co do wyboru kija, wziął krótszy i znowu zagrał do wody. Wkurzył się jak jasna cholera i, nie zważając na nic, poszedł po wodzie – jak to Pan Bóg – szukać swojej utopionej piłki. Sytuację obserwowali z boku inni gracze. Jeden z ich nie wytrzymał i rzucił dość głośny komentarz: „Patrzcie panowie, faceta kompletnie porąbało – chodzi po wodzie, pewnie myśli, że jest Panem Bogiem”. Usłyszał to św. Piotr. Odwrócił się do komentującego i zareplikował: „Widzi pan, panie kolego, to jest naprawdę Pan Bóg, ale muszę się z panem zgodzić, że coś mu się w głowie poprzestawiało, bo myśli, że jest Tigerem Woodsem”.

Ten pierwszy dowcip świadczy o tym, że już w początkach swojej kariery Tiger znany był z dalekich i precyzyjnych uderzeń, drugi świadczy o jego popularności i chęci naśladowania go przez wszystkich golfistów, nawet tych spoza Ziemi…

zdj: tigerwoods.com

Oglądałem oczywiście pierwszy tegoroczny turniej wielkoszlemowy Masters – na Augusta. Widziałem walkę w rundzie finałowej pomiędzy Francesco Molinarim i Tigerem Woodsem, i zwycięstwo tego ostatniego. Zwycięstwo, na które czekał cały golfowy świat. Pierwsze po długich jedenastu latach w turnieju Wielkiego Szlema.

Wielki Szlem, termin zaczerpnięty z brydża, oznacza wylicytowanie  i wygranie kontraktu po wzięciu wszystkich trzynastu lew. To nie zdarza się zbyt często…

W tenisie i w golfie oznacza wygranie 4 najważniejszych turniejów w ciągu jednego roku kalendarzowego, aczkolwiek mówi się też o Carrier Grand Slam kiedy zawodnik skompletuje wszystkie zwycięstwa w tych turniejach, ale nie w ciągu jednego roku.

W tenisie Wielki Szlem to  : Australian Open w Melbourne, French Open w Paryżu na kortach Roland Garros, Wimbledon w Londynie, w Anglii i US Open w Nowym Yorku na kortach  Flushing Medaows.

W golfie jest troszeczkę inaczej, bo trzy turnieje odbywają się w każdym roku na innych polach. Dwa z tych turniejów, zwanych z angielska Majors, mają miejsce w Stanach Zjednoczonych. Są to US Open i PGA Championship. Trzeci, The Open Championship, odbywa się na Wyspach Brytyjskich. Czwartym turniejem i wyjątkiem jest The Masters, który od 1934 roku (z przerwą w latach 1943-45, z powodu II wojny światowej) otwiera co sezon serię tych najważniejszych turniejów, zawsze na polu Augusta National w Georgii w USA. Nie tylko fakt, że Masters jest jedynym turniejem rozgrywanym co roku na tym samym polu, czyni go wyjątkowym. Pole wymyślił, współprojektował (razem ze słynnym Alisterem Mackenzie) i założył klub (wraz z Cliffordem Robertsem), już po zakończeniu swojej kariery golfowej, jedyny zdobywca Gran Slam (choć za jego czasów inne niż obecnie turnieje były zaliczane do tego tytułu), a na dodatek amator: Bobby Jones.

Turniej poprzedza organizowany we wtorek Champions Dinner, na który zapraszani są jedynie zwycięzcy poprzednich turniejów, runda finałowa zawsze kończy się w drugą niedzielę kwietnia, a zwycięzca turnieju otrzymuje słynną zieloną marynarkę, którą jednak po roku musi jednak zwrócić do klubu. Po turnieju Masters pole jest zamykane na ponad pięć miesięcy, żeby można je było doprowadzić do znowu idealnego stanu. Nic więc dziwnego, że dla wielu ten turniej jest czymś wyjątkowym, nawet pośród pozostałych wielkoszlemowych rozgrywek

Klub Augusta National to osobna historia golfa, rasizmu, konserwatyzmu, a jednocześnie prestiżu z bycia członkiem i dowodu uznania pozycji społecznej i biznesowej. Do 1990 roku do klubu mogli należeć jedynie przedstawiciele rasy białej, wszyscy caddy byli Afroamerykanami, występującymi zawsze w białych rękawiczkach, a pierwszą kobietę przyjęto na członka dopiero w 2012 roku (była nią Condoleezza Rice, sekretarz stanu w administracji George’a W. Busha. Klub liczy niecałych trzystu członków i nie można się do niego zapisać – można jedynie zostać zaproszonym i to za jednomyślną zgodą wszystkich obecnych członków. Pierwszym Afroamerykaninem, który dostąpił zaszczytu gry na tym polu, był w 1975 roku Lee Elder, a pierwszym, który wygrał turniej, był – oczywiście – Tiger Woods w 1997 roku.

Do klubu należą m.in. : Warren Buffett, Bill Gates, Hugh McColl (był szef Bank of America), Ginni Rometty (były szef IBM), James Robinson III (były szef American Express), Jack Welch (były szef GE).

Augusta National Golf Club jest uznawany za najbardziej prestiżowy klub golfowy na świecie, a pole za jedno z trzech najlepiej zaprojektowanych. Od wielu, wielu lat dzieli naprzemiennie z Cypress Point (California), Pine Valley (New Jersey) i Shinnecock (Long Island, New York) tytuł jednego z trzech najlepszych pól golfowych w USA, a może i na świecie. Pole słynie z nieprawdopodobnej jakości, dbałości o szczegóły i setek kwitnących kwiatów. Każdy dołek ma swoją nazwę, a na krótkim par 3, dołku nr 12  – Golden Bell – niejeden już witający się z gąską lider (jak choćby w 2016 roku Jordan Spieth czy w tym roku Francesco Molinari) zaprzepaścił swoją szansę na sukces.

I to właśnie na tym polu, w tym klubie, w tym roku wrócił Tiger.

O jego prawdziwym imieniu (Eldrick) i początkach, a potem załamaniu jego kariery napisałem w grudniowym wydaniu magazynu „Highliving”, zaraz po słynnym meczu golfowym: Tiger Woods vs. Phil Mickelson, z nagrodą dla zwycięzcy w wysokości 9 mln dolarów, więc zainteresowanych odsyłam do lektury tego artykułu.

Napisałem już kiedyś, i to parokrotnie, że golf wymaga seksu przed grą. Piłkarze, siatkarze, rugbiści, bokserzy i inni przedstawiciele sportów walki, czy tych wymagających adrenaliny mają zakaz seksu przed ważnymi zawodami czy meczami. Muszą wyjść do walki nakręceni, nabuzowani z „kipiącymi” hormonami. W golfie jest odwrotnie, organizm musi być wyciszony, zaspokojony, bo to pozwala na pełną koncentrację, luz i spokój. Seks przed rundą golfa jest więc zalecany.

Czy skandal obyczajowy, o którym pierwszy napisał „The National Enquirer”  w listopadzie 2009 roku, że Tiger ma romans z Rachel Uchitel, managerką klubu nocnego, czy to, że potem wyszło na jaw, że miał liczne kontakty seksualne (z co najmniej dwunastoma różnymi kobietami), mając żonę i dwójkę dzieci, czy to że rok wcześniej, po wygraniu swojego czternastego turnieju wielkoszlemowego ogłosił przerwę w grze z powodu konieczności poddania się operacji kolana, spowodowało załamanie jego kariery – pewnie nie dowiemy się nigdy, choć być może obie te sprawy miały na to równy wpływ. Tiger przyznał się publicznie do niewierności małżeńskiej i przeprosił żonę, ale małżeństwo się rozpadło i został sam, bez seksu, za to z problemami zdrowotnymi. Zniknął, przestał grać w golfa, przestał startować w turniejach.

Nieprawdopodobny początek kariery z trzema wygranymi pod rząd turniejami juniorskimi, a następnie również trzema wygranymi pod rząd turniejami o mistrzostwo amatorów, wszystkie oczywiście w USA, przejście na zawodowstwo w wieku niespełna 21 lat, tytuł najmłodszego zwycięzcy The Masters na Augusta (21 lat i 3 miesiące) były zaledwie preludium dalszych sukcesów. Zaczął seriami wygrywać profesjonalne turnieje PGA, gdzie uzbierał ponad 80 zwycięstw, jak również turnieje wielkoszlemowe: 4 x The Masters, 3 x US Open, 3 x British Open i 4 x PGA Championship. Ciągle gonił lepszego w statystykach Jacka Nicklausa (osiemnaście zwycięstw w Majors), ale wszyscy byli zgodni, że to tylko kwestia czasu, kiedy go przegoni. Przeniósł golf w inny wymiar, i to nie tylko finansowy. Ocenia się, że był pierwszym sportowcem na świecie, który zarobił ponad miliard dolarów. Stał się powszechnie znaną osobą, nawet dla laików i ludzi niemających z golfem nic wspólnego.

Co stoi za jego sukcesem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Tiger nie był wybitną osobowością medialną. Raczej zamknięty w sobie, z rzadko widzianym uśmiechem na twarzy, a jednak wszyscy chcieli go oglądać i grać tak jak on. Mówi się, że Nike, która została jego głównym sponsorem, zarobiła na nim krocie, więcej niż na Michaelu Jordanie, ikonie koszykówki końca XX w.

Jak to zwykle w życiu bywa, pewnie zbiegło się kilka okoliczności w jednym miejscu i czasie: niesamowity wzrost popularności golfa w Azji, upowszechnienie telewizji satelitarnej i transmisje turniejów golfowych, moda na ruch, rekreację i sport. Ludzie uwielbiają bohaterów i zwycięzców, szczególnie gdy nie stoją za nimi bogaci rodzice i do wszystkiego doszli sami, a Tiger to uosabiał. Piękna gra, żelazna psychika i zagrania, które czasem na 18., końcowym dołku, przesądzały losy turnieju. Może odegrał również rolę kolor jego skóry, szczególnie w Stanach, gdzie rasizm ciągle pozostawał w pamięci wielu żyjących ludzi, dla których Tiger stał się symbolem, że można, że jak się chce, kolor nie ma znaczenia…

Jeszcze nie tak dawno sławy golfowe jak wspomniany Jack Nicklaus, Arnold Palmer czy Gary Player, prawdziwe (czytaj duże) pieniądze zaczęli zarabiać w zasadzie po zakończeniu kariery jako komentatorzy i architekci budujących się nowych pól golfowych.

Tiger to wszystko zmienił. Wyniósł golfa na szczyty popularności, a budżety organizatorów turniejów przeznaczone na wygrane poszybowały w górę do wielomilionowych sum, w dolarach, oczywiście.

W wieku 24 lat wygrał pod rząd wszystkie cztery turnieje Wielkiego Szlema, choć niestety nie w jednym roku, tylko na przełomie 2000 / 2001.

Świat oszalał na jego punkcie.

Wydawało się, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych do osiągnięcia w golfie i nagle wszystko runęło.

Rozwód z żoną, liczne kobiety w tle, wycofanie się wielkich sponsorów : Accenture i Gillette, kolejne operacje kolana i kręgosłupa.

Tiger zniknął. Coraz więcej mówiło się i poświęcało czasu młodym wilkom : Rory McIlroy, Rickie Fowler, Jordan Spieth, Brooks Koepka, Jason Day, Dustin Johnson.

Bookmacherzy zaczęli przyjmować zakłady, czy zobaczymy jeszcze kiedyś Tigera na polu, a jeśli tak, to czy jest w stanie wygrać jakiś turniej.

Z okupowanego przez wiele lat pierwszego miejsca na liście najlepszych golfistów spadł na miejsce w drugim tysiącu.

Świat powoli zapominał o fenomenie pod tytułem Tiger Woods.

Minęło osiem lat i Tiger zaczął się pojawiać na turniejach. Już sam ten fakt spowodował kolejny powrót popularności golfa na świecie.

„Drugie” początki był słabe, albo zajmował odległe miejsca, czasem wręcz nie przechodząc cut’a (czyli odpadał po pierwszych dwóch dniach turnieju, nie dostając się do rundy finałowej), albo „siejąc” piłką na lewo i prawo, zamiast jak sztuka każe „kłaść” ją na fairway’u, albo wręcz wycofywał się z gry w trakcie turnieju.

Pierwsza jaskółka, że Tiger wraca do formy pojawiła się na turnieju PGA Championship w 2018 roku, gdzie Tiger zajął drugie miejsce przegrywając w finale z Brooks Koepka o dwa uderzenia.

Nie zabłysnął jednak na Ryder Cup, gdzie w tym tradycyjnym, rozgrywanym co dwa lata meczu Europa kontra USA reprezentował oczywiście Stany Zjednoczone.

W listopadzie zrobiło się o nim głośno, bo zaproponowano mu mecz jeden na jeden z inną gwiazdą golfa Philem Micklesonem.

Na stole pojawiła się niewyobrażalna masa pieniędzy i obaj przyjęli wyzwanie, ale Tiger przegrał.

Początek tego roku też nie zapowiadał się najlepiej, bez jakichś spektakularnych sukcesów.

No i nadszedł The Masters w Augusta National w kwietniu tego roku.

Od początku grał dobrze. Po trzech dniach, przed rundą finałową dzielił drugie miejsce z Tony Finau, ustępując jedynie Włochowi Francesco Molinari. Kolejnego, ostatniego dnia od początku gonił Francesco, choć był moment kiedy przewaga tego golfisty zaczęła rosnąć.

Na 12. dołku Włoch zagrał do wody i Tiger złapał wiatr w żagle – wpierw wyrównał, a potem wysunął się na prowadzenie i nie oddał go już do końca. Na ostatnim dołku szło za nim, a w zasadzie obok niego, 40 tys. widzów, aż i tylko 40 tys., bo więcej nie wpuszczają na ten turniej, wstrzymujących oddech przy każdym kolejnym zagraniu. Wreszcie na 18. greenie, drugim puttem, umieścił piłkę dołku i tłum otaczających go ludzi ogarnął szał: Tiger znowu wygrał.

Ludzie chcieli zobaczyć charakterystyczny gest Tigera, po wykonaniu dobrego uderzenia, cieszącego się ze zwycięstwa i dostali to o czym marzyli. Wygrał 2 mln dolarów i założył ponownie, po raz piąty zieloną marynarkę. No, ale przecież nie o pieniądze była ta walka. Wygrał 15 turniej wielkoszlemowy w swojej karierze, udowodnił sobie i światu, że po przejściach osobistych, po leczonych kontuzjach i urazach, mając 43,5 lat znowu stał się wielki.

Tak spektakularnego powrotu i sukcesu, w tym wieku i po wszystkim co go spotkało nie spodziewał się nikt, albo mówiąc inaczej – mało kto.

Z gratulacjami natychmiast pospieszyli urzędujący i poprzedni Prezydenci USA – Donald Trump i Barack Obama, a stacja telewizyjna transmitująca na żywo turniej ogłosiła, że pobiła absolutny rekord oglądalności, choć w obawie przed zbliżającą się burzą, golfiści startowali od 7.30 rano i to czasu wschodnio-amerykańskiego.

Pełen „szacun” dla niego za to co osiągnął.

Tiger is back.

 

Pozdrawiam

Pasyn

zdj. tigerwoods.com


Instagram: Traveling4golf

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

Twitter: Pasyn1

E-mail : w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl

 

 

 

 

 

You may also like

1 Comment

  1. świetny tekst, gratulacje

Comments are closed.