Wyprawa na golfa do usa chodzi mi po głowie od dawna. Nie mam jednak jakiejś takiej śmiałości zabrać się za realizację tego przedsięwzięcia. Co już mam jechać, to lądowałem w Turcji, w Tajlandii, albo nie wiadomo gdzie, a do usa nadal daleko.

Aż tu nagle…tekst Wojtka Pasynkiewicza „California Mon Amour” . Przeczytałem i natychmiast zabrałem się za pakowanie. Jadę do usa, podśpiewywałem pod nosem składając kolejną koszulkę. Składanie czegokolwiek mi nie wychodzi, ale znalazłem na to patent. Składam jak umiem, a Caddy przychodzi, rozkłada i poprawia. Właśnie weszła Caddy.  A ty gdzie? Nie ja gdzie, tylko my gdzie?. Do usa lecimy. Mon Amour. Tak powiedziałem. Caddy się wyraziła i zaproponowała, żebym jeszcze raz, przeczytał ze zrozumieniem, tekst Wojtka.

Nie jadę do usa!

Okazało się, żeby pojechać na golfa do usa :

  1. trzeba mieć dużo pieniędzy na lot ( z tekstu Wojtka „ dość długa, męcząca i dość kosztowna podróż”).
  2. Żeby zagrać na polu trzeba pójść do jakiejś restauracji w usa, zamówić steka i poznać właściwych ludzi (z tekst Wojtka – w skrócie „podszedł do nas jeden z Amerykanów i grzecznie przepraszając, zapytał czy nie zagramy z nimi w golfa na prywatnym polu, bo znają członka tego pola i on wprowadzi”)
  3. Na polach golfowych inwigilują i zadają niezręczne pytania (z tekstu Wojtka „ Co państwo tu robicie? / Jesteśmy gośćmi pana X i chcemy się napić cappuccino / Och, bardzo mi przykro, powiedział pan. Ten domek klubowy jest tylko dla mężczyzn” ). Dość niezręczna sytuacja. Nie czuć się, a być kobietą i to w obcym kraju.
  4. A na jednym z pól żeby zagrać trzeba być żydem. Pewnie dobra zmiana pochwaliłaby moją grę na tym polu, wpisałbym się w dobry klimat po ustawie o IPN.

No i po usa.

Nie mam dość pieniędzy, nie znam właściwych panów, nie jestem kobietą i nie jestem żydem.

Ponieważ koszulki były już spakowane, żeby się nie zagniotły, musiałem działać szybko. Gdzie lecieć, gdzie lecieć, kotłowało mi się w głowie. Wykotłowałem Maroko. Caddy zaakceptowała i wylądowaliśmy w Tunezji.  Jak to się stało ? Nie pytajcie. Czasami mylę, przy składaniu zamówienia,  przyciski na klawiaturze.

Po doświadczeniach z arabską bezalkoholową i bezwieprzową Turcją, żyliśmy na samych makaronach, wyjazd indywidualny odpadał. Trzeba było do hotelu. Sięgnąłem, po raz kolejny, do niemieckiego biura podróży Albrecht Golf.

Mieli. Tunezję mieli.

Siedem dni, hotel ze śniadaniem, pięć green fees za 500 euro. Jeszcze raz : pięćset euro. Średnia klubowa za siedem dni : 1450 euro. Wątpliwości ? Ja nie, Caddy tak. Kraj arabski. Trzy lata temu zamach terrorystyczny na hotelowej plaży. Ja na to, do Caddy, na to. Gdybym był Tunezyjczykiem to bardziej bym bał się chodzić po naszych ulicach, a do restauracji w życiu bym nie wszedł. Tak powiedziałem, ale nie przekonałem.

Jest luty i kraj dobrej zmiany właśnie nawiedziły upiorne mrozy. Niestety, zarazy nie wybiły. No to my w samolot i w ciepełko. Na 10 dni, tyle wynegocjowałem za te same pieniądze.

Startujemy, jak zawsze, w Berlinie, międzylądowanie w Paryżu  i po 5 godzinach Tunis. Na lotnisku czeka na nas najpiękniejszy samochód świata Renault Symbol. Piękno ponadczasowe. Jak można coś takiego zaprojektować, wie tylko Renault? To już Dacia Lodgy była piękniejsza. Nieważne. Bagażnik pakowny. Torby się mieszczą. Silnik odpala.

Podstawiony samochód brudny. Wszędzie brudny. Ledwie widać licznik. Ale jedzie. I to jak, najgłośniej na świecie jedzie.

Jazda po Tunezji wymaga specjalnych umiejętności. Po pierwsze – braku wyobraźni. Po drugie – błyskawicznych decyzji i po trzecie – pełnego ubezpieczenia. W przewodnikach ostrzegają „ po Tunezji samochodem nie jeździć”.  Po własnych doświadczeniach, jestem odmiennego zdania. Jeździć, bo nigdzie na świecie tak się nie jeździ.

Z trzypasmowej jezdni Tunezyjczycy potrafią zrobić pasów sześć. Najlepiej, wjeżdżając w ten kocioł, złożyć od razu lusterka.  Lakier w lakier. Klakson w klakson. Pierwszeństwo? Takiego słowa w języku tunezyjskim nie ma. Pieszy? Idzie. Wszędzie idzie i samochodów nie widzi. To one muszą go widzieć. On ma swój tunezyjski  świat z tysiąca i jednej nocy, a tam samochodów nie było. To wszystko zadziwia, ale nie denerwuje.

Tunezja to kraj wszechobecnego brudu, pyłu i tysięcy porozrywanych foliowych toreb.  Są wszędzie. Na drzewach, krzakach, osiedlowych trawnikach. Najgorsze, że kozy tego nie chcą żreć. A kozy mają dwa razy większe niż nasze polskie.

Po tygodniu podróżowania zrozumiałem dlaczego nikt tu nie myje samochodów. Z wszechobecnym pyłem nie da się walczyć. Ziemia bez trawna, ciągle wiejące silne wiatry i bez opadnie. To po co myć. A foliówki? Kogo to obchodzi. Żyją własnym życiem. Po co im przeszkadzać.

Jak już do hotelu dojedziecie, to zacznie się miło. Szeroka brama wejściowa wita. Przy bramie bramka. Taka jak na lotniskach. Wpychamy się przez tą bramkę z torbami golfowymi. Bramka wyje. Pan Tunezyjczyk się uśmiecha i stoi tam gdzie stał. Śmieszni ci Europejczycy, myśli. Szeroka brama, a oni koniecznie w wąską bramkę. Sytuację rozładowuje siedemdziesięcioletni, chudy boy, który wyrywa od nas dwie torby golfowe, dwie walizki i na plecach, za jednym zamachem, zanosi to wszystko do pokoju. Chciałem pomóc. Nie dał. Więc na koniec ja dałem. Był zadowolony.

Hotel nad morzem z własną plażą, pięknym, z widokiem na to morze, basenem. Woda zimna. Luty nie do kąpania. Problem lutego rozwiązali w basenie wewnętrznym. Tam woda radośnie ciepła. Jak w wannie. Zawsze po rundzie zanurzałem się w basenowych odmętach, wisiałem w ciepłej przestrzeni i analizowałem grę. Nie były to radosne chwile, ale woda koiła ból, a basen pusty. Tylko ja i odmęty. Widocznie inni dobrze grali.

Pokój hotelowy, bez szaleństw, ale okay. Za to restauracja! Za to ryba w tej restauracji! Obsługa tamże! I co ważne, a może bardzo ważne, ceny nie hiszpańskie, nie portugalskie, nie amerykańskie. Ludzkie. Myślałem, że najlepsze ryby są w Tajlandii. W Tunezji lepsze. Nigdy jeszcze nie jadłem tak wolno ryby. Nie dlatego, że oścista, gdzie tam, filetowali. Dlatego, że żal było ją skończyć. A wina! Tunezja słynie z win, a ja słynę z ich picia. Wszyscy byli zadowoleni.

Tyle na temat ubytovania. W kolejnym odcinku wszystko co prawdziwy golfista powinien wiedzieć o tunezyjskich polach. Odwiedziliśmy wszystkie w regionie Hammamet, Susy i Monastiru. Razem sześć. Wyprzedzając fakty, wystarczą do super zabawy trzy.

Były super golfista Jacek Zaidlewicz

 

You may also like

Comments are closed.