Z cyklu : Przypowiastki golfowe
O królewiczu Wojciechu, Pastereczce i nie zjedzonych Stekach.
(przyp. autora : steki z dużej, bo uwielbiam)
Za górami, za lasami, a może jeszcze bliżej, leżała zielona kraina zamieszkiwana przez ród zacnego Czesława ze Szwabowa. Czesław rządził mądrze, poddani go wielbili, a on sam też z życia nie był nie zadowolony. Jedna rzecz tylko zasmucała mu głowę. Brak potomka. Starał się i starał, nad życie się starał i nic. Umęczony staraniem poszedł po rozum do głowy i do wróżki. A wróżka piękna była i życie znała i powiedziała co i jak. Czesław wskazówki wprowadził w czyn i zrodził mu się syn. Piękny był ten syn i na imię mu dali Wojciech. Po prababce. Taką mieli tradycję. Jak to w starych rodach.
Wojciech rósł sprawnie i nie minęło dwadzieścia lat, a już był duży. Jak na tamte warunki duży. To znaczy nie za duży, ale na konia wskakiwał bez drabinki. Tej większej.
Niestety z Wojciecha pożytek był niewielki, jak to z jedynaka. Jedynaki mają to do siebie, że hulaszczy tryb życia uważają za pracę, a pracy nie uważają, bo nie znają.
Ulubioną rozrywką naszego pupila było uganianie się po łąkach za białą piłeczką. Uganiał się za nią w zgranej komitywie nie mniejszych hulaków Filipa z Czarnkowa , Jacka ze starego rodu Przytoków, czy Big Brothera Klaudiusza. Klaudiusz, generalnie wolał gotować, ale czego nie robi się dla kolegów.
Kto pierwszy dogonił piłeczkę, to ją w łeb kijem, aż wpadła do borsuczej dziury. Wygrywał ten, kto mniejszą ilością uderzeń zaliczał dziurę. I tak dzień w dzień, a Czesław siwiał i siwiał. Wszak syn już dawno powinien się ożenić, życie poznać, a on nic, tylko zamiast za białogłową, za białą piłeczką. A i szkocką lubił. Tu się tata nie martwił, bo zawsze to jakaś odmiana.
Zwrot akcji. Jak w każdej baśni i w tej następuje zwrot. I to jaki! Taki! O taki! Pokazuję.
Nie widzicie? To posłuchajcie.
Pewnego słonecznego poranka wybrał się Wojciech z kumplami na polowanie. Tym razem nie piłeczką do borsuczej jamy, a piłeczką w łeb zająca. Kto więcej łebów, ten wygrywa. (przyp. autora: w trakcie realizacji opowieści, żadne zwierzę nie ucierpiało. W łeb i po wszystkim).
O tym wydarzeniu napisano wiele książek, nagrano kilka filmów, ale prawdę znam tylko ja. A wyglądało to tak.
Wojciech zauważył w zagajniku, a działo się to na Kalinowych Polach, uszy. Nie zastanawiał się, czy są to uszy długie, jak przystało na uszy zająca, czy jakieś inne. Po prostu zauważył uszy, więc walnął. A uszy jęknęły i padły.
Ruszył nasz dzielny wojak w zagajnik i zamarł. W rafie leżała dzieweczka, pokotem leżała. A piękna była, że hej, hej. Niestety Wojciech nie znał się na białogłowych, więc łupu nie docenił. Wręcz się wykurzył, że to nie zając. Stracił punkt. Porzucił zdobycz i wrócił do kompanów. ( przyp. autora: kto nie udziela pomocy i zwiewa z miejsca wypadku podlega…)
Kolejny zwrot akcji. Wojciechem wstrząsnęło.
Budzi się rano książę Wojciech i ma dreszcze. Trzęsie nim tak, że mamka nie pamięta, żeby aż tak. A trzęsie nim nie z gorączki, a jednak z gorączki. Nie zna tego uczucia, ale my czytelnicy z niejednego pieca jedliśmy i wiemy, że to febra miłosna nim trzęsie.
On to widzi tak : muszę jeszcze raz zobaczyć ciało pastuszki. Dlaczego? Brak odpowiedzi. Musi.
Rusza więc na poszukiwania. Na odnalezienie ma pięć minut. Takie reguły. W rafie nie ma, w zagajniku nie ma. W pobliskiej chacie jest. Z guzem jest, ale żywa jest i jeszcze piękniejsza jest. A zwali ją Katarzyna, po carycy, jakieś tam. . Pada Wojciech na kolana, prosi o rękę i ma. Tą rękę. Całość dostał trochę później, ale nie tak całkiem późno.
A potem był ślub, a jeszcze potem był turniej nowożeńców, który, nienachalnie, wygrała Caddy i było wielkie żarcie. Tak wielkie, że jak wjechały steki to już nie miałem siły.
Z tej całej opowieści to mi najbardziej żal, tych steków.
A i jeszcze morał. Wszak to przypowiastka golfowa.
„Jeżeli nie zawsze trafiasz w farway, nie martw się. Raf niesie większe niespodzianki”.
Albo jakoś tak.
super golfista Jacek Zaidlewicz
- podobno na Kalinowych Polach w wodzie ukrywają się syreny. Nie dość, że piękne, to jeszcze cudnie śpiewają i czarują piłeczki, żeby do nich wpadały. Na kawę, albo co innego. Wy nie wpadajcie. Lepiej już do rafu.
Koniec – Napisy :
Podobieństwo postaci występujących w przypowiastce, do osób współcześnie grasujących na polach golfowych, jeżeli jest, jest przypadkowe i ew. roszczeń autor nie przyjmuje.
Przypowiastka powstała w koprodukcji z wytwórnią czerwonego wytrawnego, portugalskiego z Biedronki za 14,99. Pycha.
Pisz dalej Golfisto pisz dalej ! Naprawdę czekam na twoje odcinki 🙂
A ja na takie komentarze. Dzięki?