Do Naterek, jak w środowisku golfowym mówi się w skrócie na Mazury Golf & Country Club, mam stosunek szczególny, głównie sentymentalno-osobisty

 

Pisałem już o tym kiedyś, ale że było to tak dawno, że sam nie pamiętam, to wam w skrócie przypomnę.

W początkach lat dwutysięcznych miałem o golfie podobne wyobrażenie, jak niestety dziś ciągle ma większość moich rodaków, czyli uważałem tę grę za nudną, nieciekawą, uprawianą w głównie przez snobów, zblazowanych biznesmenów i oczywiście ludzi starszych. Z wrodzoną sobie głupotą przekonywałem bardziej siebie niż innych, że sport to wysiłek, dynamika, pot i łzy, nie mówiąc o adrenalinie. Nijak mi się to nie kojarzyło z chodzeniem z dziwnymi kijkami po wypielęgnowanej trawie, usiłując trafić i to celnie w małą białą piłeczkę.

golfguru baclawski5

W owych zamierzchłych czasach przyjaźniliśmy się z żoną z Dorotą Zawadowską Wojciechowską i jej ówczesnym partnerem Andrzejem Miękusem. Wakacje z dziećmi spędzaliśmy w Bryzie, w Juracie, bo gdzież by indziej. To był wówczas ten hotel, o którym Iwaszkiewicz pisał w Vivie, że jest tylko jedno takie miejsce w Polsce, a może i na świecie, gdzie goście kłaniają się właścicielowi, a nie odwrotnie. Poza wakacjami bywaliśmy często gęsto zapraszani do przepięknego domu Doroty i Andrzeja w Algarve w Portugalii. Oni grali w golfa, my spędzaliśmy czas na basenie lub na plaży nad oceanem. Byliśmy co prawda regularnie molestowani, żeby zacząć grać, a przynajmniej uczyć się grać w golfa, ale z wrodzoną sobie skromnością (taki mały żart), uparcie odmawialiśmy, że tenis, narty, rowery, to tak, a golf to nie, bo to nie dla nas. Pewnego razu zjechaliśmy do nich na Wielkanoc i ze zdziwieniem usłyszeliśmy, że mamy w prezencie wykupiony tygodniowy kurs nauki golfa u licencjonowanego trenera w akademii golfa na polu Pinheiros Altos w Quinta do Lago. Głupio nie przyjąć prezentu, będąc gościem w czyimś domu więc zaczęliśmy codzienne zmagania z białą piłeczką i swoimi słabościami. Dzień mijał za dniem, a uroczy gospodarze ani razu nie zadali pytania – „no i jak wrażenia i postępy?” Po tygodniu, a tuż przed wyjazdem, sakramentalne pytania padły jednak i trzeba było zrzucić maskę tajemnicy. Zacząłem pierwszy – „ja niestety mówię pas, w piłeczkę trafiam co czwarty raz, bolą mnie plecy, a przyjemności nie mam w tym żadnej.” Moja żona, która jest dużo lepiej wychowana ode mnie, wydukała, że to fajna rekreacja i że na pewno będziemy kiedyś grać w golfa, jak nadejdzie odpowiedni moment i że bardzo dziękujemy za ich starania i opłacone lekcje. Wieczorem ze smutkiem podsumowaliśmy to krótko – „więcej nas nie zaproszą”.

Zaprosili i to już po dwóch tygodniach, choć tym razem do swej uroczej chatki odległej zaledwie parę kilometrów od ich własnego pola golfowego w Naterkach pod Olsztynem. Był długi weekend majowy, a tradycją wtedy był tam organizowany turniej Quattro Cup. Pierwsze dwa dni nie różniły się od tych w Portugalii – oni na pole na golfa, my na leżaki przed domem lub na spacer nad jeziorem. Trzeciego dnia jednak nie wytrzymali i powiedzieli, zaczynając od dość popularnego słowa w Polsce – „k., może chociaż raz pojedziecie z nami i zobaczycie nasze pole golfowe?” Pojechaliśmy. Za dom klubowy robiła chatynka, a że było ciepło, ładnie i słonecznie, to zasieliśmy na drewnianych ławach przed i zaczęliśmy raczyć się caffè latte. Dosiadł się do nas Walijczyk Martyn Proctor, będący wówczas Head-Pro, czyli głównym trenerem na polu i zapytał jak nam się grało w Portugalii. Grzecznie wyjaśniłem mu, że było wspaniale, ale golf nie jest moim ulubionym sportem i nie będę grał. Człowiek był jednak nad wyraz upierdliwy i wprost żądał, żebym poszedł z nim na driving range i pokazał mu czego się nauczyłem. Po prawie godzinie mruknąłem do żony – idę z nim, bo nie da mi żyć. Wrócę za 15-20 min.”

Poszedłem. Po dwóch godzinach na driving przyszła moja żona zaniepokojona moją przedłużającą się nieobecnością. „Co robisz?” – zadała dość głupie w sumie pytanie, widząc mnie spoconego jak świnia, wybijającego z uporem maniaka jedną piłkę za drugą. „Gram w golfa” – rzuciłem dość obcesowo – „nie widzisz?”

golfguru baclawski7

Efektem tego wszystkiego było to, że następnego dnia zaraz po śniadaniu popędziłem na kolejną lekcję golfa, a po południu zamówiłem swój pierwszy w życiu zestaw kijów golfowych. Logiczną i naturalną konsekwencją tych zdarzeń, było to, że wpierw moja żona też zaczęła brać lekcje u Martyna, a w drugiej kolejności zostaliśmy członkami tego klubu i przez kolejny rok większość weekendów spędzaliśmy na Mazurach grając w Naterkach w golfa.

Jak mogę więc nie kochać i czule nie wspominać klubu i pola golfowego – Mazury Golf & Country Club?

 

Pole wymyślił i zbudował pierwsze parę dołków Lesław Rogiński w 1994 r. – tworząc Olsztyński Klub Golfowy. Potem pole przeszło w ręce Doroty Wojciechowskiej i Andrzeja Miękusa, którzy wpierw zatrudnili Martina Hawtree, uznanego architekta pól golfowych i zbudowali ładną „dziewiątkę”, a potem, po paru latach i przy wydatnej pomocy finansowej Jurka Burdzego stworzyli pełnowymiarowe pole z 18 dołkami.

golfguru baclawski6

Związek Doroty i Andrzeja rozpadł się i pole trafiło w ręce Irlandczyka, pewnie jako przyczółek kolejnych inwestycji golfowych w Polsce. Pazerność banków, maklerów i funduszy inwestycyjnych na rynku kredytów subprime, upadek Lehman Brothers i światowy kryzys finansowy w 2008 dopadł jednak inwestora z zielonej wyspy, który w panice ratując się przed bankructwem zaczął pośpiesznie wyprzedawać cały swój majątek, w tym oczywiście Naterki.

 

Z pomysłem zakupu pola przyszedł do Waldka Bacławskiego jego bliski współpracownik i przyjaciel zarazem Arek Marcol.

Parę miesięcy wcześniej firma Osram, której dystrybutorem był Waldek, zaprosiła swoich partnerów handlowych na sales meeting do Warszawy, a jako dodatkową atrakcję zaproponowała naukę gry w golfa. Waldek nie pojechał, Arek tak. Wrócił i powiedział – „szefie, to fajny sport” – zapisał się klubu i zaczął namiętnie grać w golfa. Waldek w golfa nie grał, co więcej nic o tej dyscyplinie nie wiedział i wiedzieć nie chciał. Po Olsztynie rozeszły się jednak wieści, że Irlandczyk wystawił pole golfowe na sprzedaż i Arek zaczął namawiać Waldka na kupno. Okazało się jednak, że jest paru zainteresowanych zakupem pola i Waldek z ulgą zamiótł temat pod dywan. Potencjalni inwestorzy, po zbadaniu spółki będącej właścicielem pola, szybko się jednak wycofali, bo okazało się, że lista wierzycieli jest dłuższa niż droga z Warszawy do Olsztyna. Minęło trochę czasu i tenże sam współpracownik znowu wrócił do Waldka usiłując go namówić do, jak to sprytnie wymyślił, zakupu 85 ha gruntów pod Olsztynem, słowem nie wspominając, że mieści się tam pole golfowe. Ziemia, to ziemia, powiedział sam do siebie Waldek, nigdy na wartości nie straci, a że miał nadwyżki finansowe, to pchnięty impulsem siadł do komputera i napisał maila do Irlandczyka, że jest wstępnie zainteresowany.

I tak w marcu 2010 r. podpisali umowę najmu pola na 3 miesiące, żeby mieć czas przyjrzeć się różnym trupom pochowanym w szafie spółki. Badanie wypadło w miarę pomyślnie i Waldek zatrudnił sztab prawników i doradców finansowych, żeby na wypadek kupna nie znaleźć się z ręką w nocniku. Make long story short, kupił w końcu wszystkie aktywa i stał się właścicielem pola golfowego, a dwa lata później dokupił kolejne 5 ha.

golfguru baclawski1

Niejako w międzyczasie Lubelski Klub Golfowy organizował w Naterkach swój turniej i zaprosił Waldka, żeby wziął udział w akademii golfa i wieczorze z rozdaniem nagród. Waldek, człowiek kulturalny, zaproszenie przyjął i ze zdziwieniem słuchał opowieści przy stole o nie trafionych puttach, sliceach, hookach, zagranych birdie i o tym ile razy ktoś wychodził z bunkra, nie bardzo wiedząc o co chodzi, ale z ciekawością chłonąc rozmowy rozemocjonowanych ludzi. W golfa jednak zaczął w końcu grać, a Ania, jego urocza żona dzielnie mu w tym towarzyszyła.

 

Waldemar Bacławski, rocznik 1964, urodził się w Piszu, ale w wieku trzech lat rodzice przenieśli się do Olszyna więc uważa się za rodowitego Olsztynianina. Studia skończył w Wyższej Szkole Morskiej i zaczął szukać swego miejsca w życiu w zamierzchłych, komunistycznych czasach. W latach osiemdziesiątych los rzucił go do Niemiec, a przypadek, jak to w życiu, podsunął mu pomysł handlu używanymi samochodami sprowadzanymi z tego kraju. Za chwilę jednak przyszedł Wałęsa, Solidarność, zaczął wiać wiatr odnowy i wolności. Waldek wrócił do Polski i trochę za namową ojca otworzył sklep z częściami samochodowymi. Biznes szedł dobrze więc sklep zamienił się w hurtownię, a tą w poważną firmę zaopatrującą dużą część Polski w części samochodowe. Inter Parts, bo taką nazwę wymyślił, rosła jak grzyby po deszczu, a że Waldek z żoną to skromni ludzie, to pojawiające się regularnie nadwyżki finansowe można było zacząć inwestować.

golfguru baclawski

Dobrą chwilę przypatrywał się bacznie swojemu nabytkowi, nie do końca jeszcze widząc, czy pole zaorać i wybudować tam domy, czy może jednak zacząć inwestować w golfa. Golf jednak złapał go wszystkimi swoimi kończynami, tak jak wielu z nas, wciągnął i do końca pochłonął, jak wielki błękit free divera.

Pole dochodów nie przynosiło, długi trzeba było spłacać, a bieżące utrzymanie wymagało kolejnych pieniędzy.

Czy miłość można jednak przeliczać na kasę?

Poza typowym uzależnieniem od golfa pojawiła się i zaczęła rozkwitać misja.

Stworzyć dobry, nie, nie dobry, tylko bardzo dobry klub golfowy, zachęcić, nauczyć i wciągnąć miejscową społeczność, podnieść jakość pola, wybudować nowy dom klubowy najlepiej wraz z hotelem, a może dodatkowo, jeszcze apartamenty na wynajem.

No i właśnie niedawno minęło 12 lat od czasu zakupu pola golfowego i prawie wszystkie plany, marzenia i cele zostały spełnione. A że nie ma ciągle z tego kasy, no cóż, takie jest życie…

Nie jest źle” – mówi Waldek – „w tym roku dołożyłem już tylko 200 tys. zł.

Poza tym, wartość ziemi którą kupiłem w 2010 r. wzrosła już ponad 10 krotnie więc na golfie nie zarabiam, ale w sumie na inwestycji raczej nie straciłem. A w ogóle, golf to styl życia, pasja, może teraz nawet trochę powołanie i misja do wypełnienia. Nie tylko nie żałuję, ale cieszę się, że tak to wszystko potoczyło się.

Jak kupowałem pole, to w PZG (Polski Związek Golfa) było zarejestrowanych 3200 golfistów, dziś jest ich zaledwie tylko 6600. Ja mam 300 członków, co biorąc pod uwagę realia golfa w Polsce i Olsztyn, który nie jest przecież największym miastem u nas w kraju, nie jest złym wynikiem, ale zapewniam cię, że niedługo będę miał ich 500. Tworzę warunki do popularyzacji golfa, poświęcam na to dużo czasu i nie mam problemu, żeby angażować się w to osobiście. Mamy już, my Polacy, Meronka grającego na światowym poziomie, jak tylko media poświęcą trochę więcej czasu na golfa, jak minie obecny kryzys, jak trochę zmniejszą podatki od pól golfowych, jak skończy się negatywna konotacja tego sportu, to będziemy w domu. Tak było z tenisem, tak będzie z golfem”.

golfguru baclawski3

Naterki, to pierwszy klub golfowy w Polsce, który na dużą skalę wdrożył program nauki golfa dla seniorów i rzeczywiście wielu z nich zaczęło grać. To pierwsze pole w Polsce, gdzie stoi hotel z 20 dwuosobowymi pokojami i dodatkowo 2 apartamentami, nie mówiąc o osobnych dwóch budynkach stojących niedaleko z kolejnymi apartamentami na wynajem. Pole dojrzało, wypiękniało, a otaczający go mazurski krajobraz z lasem, polami uprawnymi, naturalną rzeźbą terenu, czyni go jednym z ładniejszych w Polsce. Do Olsztyna zaledwie 10 km, a tam starówka, dużo fajnych hoteli i knajpek z Przystanią i Casablancą na czele. Po drugiej stronie pola 5* Marina Hotel, a w Dorotowie mój ulubiony Galery 69, oba nad cudnym jeziorem Wulpińskim.

 

Dalej jeżdżę od czasu do czasu do Naterek. Lubię te pole, lubię ludzi, którzy tam grają. Podoba mi się pierwszy, otwierający dołek par 4, gdzie po dobrym drivie można powalczyć o birdie, uwielbiam dołek 14, też par 4, grany przez dwie wody na polanę otoczoną dookoła lasem.

Bardzo wam to polecam i na weekend i na tydzień wakacji, a może i na własny, drugi dom w Tomaszkowie, albo gdzieś w okolicy. Może w Naterkach, bo Waldek właśnie wraca do starych planów i zaczyna budować nowe domy.

golfguru baclawski4

Tak się złożyło, oczywiście zupełnym przypadkiem, że piszę drugi z rzędu artykuł o człowieku, który kupił, jak Waldek Bacławski, czy zbudował od zera pole golfowe, jak Artur Gromadzki (Modry Las), nie grając samemu w golfa.

Może to natchnie, któregoś z was, drodzy czytelnicy, do podobnej decyzji?

Nie dość, że sami zaczniecie grać w golfa, to jeszcze zbudujecie nowe pole golfowe w Polsce.

Idźcie w ich ślady, bądźcie jak Waldek Bacławski.

 

Pozdrawiam

 

Pasyn

 

 

Instagram: Traveling4golf

Facebook: Wojciech Pasynkiewicz

Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf

E-mail: w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

You may also like

Comments are closed.