Zima za pasem. Dzień coraz krótszy. Pora powyciągać z szaf ciepłe ubrania.
Można powiedzieć, że zaczyna się sezon narciarski. Zapaleńcy ruszą na tzw. pierwszy śnieg już w listopadzie, wykorzystując któryś z długich weekendów.
A co robią golfiści?
Mają trzy opcje:
- Schować kije i czekać do wiosny;
- Przygotować grube swetry, kurtki, czapki z nausznikami, rękawiczki i grać w Polsce dalej, nawet przy temperaturze poniżej 10 stopni, dopóki śnieg nie przykryje fairwayów i greenów;
- Pakować kije, zabrać żonę, dzieci, kolegów albo wszystkich razem i lecieć w ciepłe kraje.
Możliwości jest dużo. Destynacje z wyboru to: Dubaj, Floryda i Tajlandia.
Pogoda gwarantowana, masa pól golfowych dookoła i wiele innych atrakcji.
Plusów dużo, ale podróż daleka, a co za tym idzie – spore koszty.
Jest jednak takie miejsce, blisko, w Europie, gdzie trudno policzyć wszystkie pola, a pogoda, mimo szalejącej w Polsce zimy, jak u nas na wiosnę. Jest się, gdzie zatrzymać, gdzie zjeść, a atrakcji turystycznych bez liku.
Ryanair z Modlina i, do niedawna, Norwegian z Okęcia dolatują tu bezpośrednio, w mniej niż 4 godziny za kilkaset złotych w obie strony.
To Marbella w Hiszpanii, na Costa del Sol.
Południowe wybrzeże Andaluzji, od Nerji do Gibraltaru, to 200 km plaż, hoteli, restauracji, domów, apartamentów, zabytków, widoków i, oczywiście, wiele pól golfowych.
Wzdłuż drogi szybkiego ruchu, łączącej te miasta, stoją znaki: Costa del Sol, Costa del Golf.
Wszyscy na świecie, no może nie wszyscy, bo u nas w kraju jeszcze ciągle nie wiedzą i nie rozumieją, że golf to jedna z wielu atrakcji w danym, a być może w każdym regionie.
Czy nam się to podoba, czy nie, na świecie jest parędziesiąt milionów golfistów. Część z nich, a może nawet większa część, chce mieszkać, spędzać wakacje lub żyć w miejscach, gdzie mogą uprawiać swoją ukochaną dyscyplinę.
W okolicach Marbelli wybudowano więc tyle pól, klubów i resortów golfowych, że hulaj dusza, piekła nie ma, a golf jest wszędzie.
Kilku moich przyjaciół, również golfistów, gwałtownie zaooponuje i zada proste pytanie: „A Algarve w Portugalii?”.
No i niewiele argumentów będę miał, żeby powiedzieć: „nie”.
To rzeczywiście jest druga z wyboru destynacja na zimowy golf w Europie.
Powiem więcej, kocham Algarve, ale prawda jest jednak prosta i banalna: w Marbelli jest więcej pól, lepsza pogoda i więcej innych atrakcji.
Marbellę „odkrył” w 1943 roku Ricardo Soriano y Scholtz von Hermensdorff, II Marques de Ivanrey. To hiszpański arystokrata urodzony w 1883 roku, zmarły w Marbelli w 1973.
Co zobaczył, znalazł w tej (wówczas) wiosce rybackiej nad Morzem Śródziemnym z niespełna tysiącem mieszkańców, nie wie nikt, nawet ja, ale coś musiało go zauroczyć, a może po prostu był jasnowidzem…?
Może to była góra La Concha górująca nad tą miejscowością? Może pogoda, gdzie w styczniu, zaraz po Nowym Roku, potrafi przygrzewać do ponad dwudziestu stopni, może nieprzebrana ilość terenów do zabudowy z widokiem na błękit Morza Śródziemnego, na Gibraltar, a nawet, przy dobrej pogodzie, na migające w oddali światła Afryki?
Chyba we wszystkich tych przykładach jest ziarenko prawdy.
Zaczęto tu budować hotele, otwierać knajpy, powstawały liczne pola golfowe.
Ludzie spragnieni słońca, ciepła, lepszej pogody, zaczęli tu kupować działki, domy, apartamenty.
Jak to w życiu bywa, jedni dawali przykład i zachęcali innych.
Najpierw Anglicy, potem Holendrzy, Szwedzi, Niemcy, a od kliku lat również Czesi, Rosjanie i oczywiście my – Polacy przyjeżdżamy do Marbelli na wakacje albo kupujemy drugi, letni dom na Costa del Sol.
W początkach lat 90. jeździliśmy z żoną do domu naszych przyjaciół do Vale do Lobo, koło Faro, w Algarve, w Portugalii.
Z podziwem, zazdrością, ale i dumą patrzyliśmy, jak „nasi” mają taki dom, których tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy były własnością ludzi z Europy Zachodniej.
Oczywistym było pytanie, które sobie zadawaliśmy: czy Polska, jeszcze za naszego życia, osiągnie taki poziom rozwoju, że rodacy zaczną kupować domy i apartamenty na południu Europy?
Stało się to szybciej niż myśleliśmy.
Mamy z żoną dość liczne grono znajomych i przyjaciół, nie tylko wśród golfistów. Pewnie nie skłamię, gdy napiszę, że blisko połowa z nich ma już własną posiadłość, w większości w Marbelli i okolicach od Nerji po Sotogrande, część wybrała Algarve w pobliżu Faro, a część Toskanię i południowe Włochy lub Cote d’Azur we Francji.
Ludzie mają różne gusta i upodobania, więc nic dziwnego, że każdy szuka miejsca dla siebie, kierując się swoim pomysłem na życie. Część z nich gra w golfa, a część pewnie myśli, że niedługo albo sami zaczną grać, albo zaczną grać ich dzieci. Nic więc dziwnego, że liczba, dostępność i różnorodność pól golfowych w okolicy ma dla nich znaczenie.
A w Hiszpanii, zwłaszcza w Andaluzji, na jej południowym wybrzeżu, jest w czym wybierać.
Licząc pola, od leżących lekko na wschód od Malagi, aż po kilka zaraz za Gibraltarem, wychodzi mi, że jest ich tam ponad 90!!!
Różnych: od dziewięcio- (35) i osiemnastodołkowych (51), aż po resorty, gdzie wokół hotelu, domów i apartamentów są po trzy pola. Zadałem sobie trud i policzyłem dołki. Wyszło mi ich 1233, a na pewno nie policzyłem wszystkich. Zagrałem na większości z tych pól. Grałem na polach, gdzie green fee (opłata za rundę golfa) kosztowało 40 €, grałem na Valderramie, gdzie w weekend zapłaciłem prawie 450 €, grałem na La Zagaleta, na Los Barrancos Course, gdzie mogą grać tylko członkowie i ich goście. Grałem na pięknych polach z zielonymi fairwaymi, wijącymi się jak wstęgi wśród wzgórz lub nagich skał, z widokiem na góry czy błękit mieniącego się morza, grałem na gównianych polach, źle utrzymanych, nieciekawych z rzędami okropnych domów po bokach.
Od Sasa do lasa…
I o to chodzi, bo każdy szuka czegoś innego dla siebie.
Tu high season – mam na myśli golf – zaczyna się w październiku, a kończy w kwietniu.
Setki tysięcy ludzi, nie tylko golfistów, przyjeżdżają tu w tym czasie.
Dzień trwa wtedy ponad jedenaście godzin, a nie niecałe siedem, świeci słońce, a trawa jest zielona i soczysta.
Pierwszy raz pojechałem do Marbelli na początku tego wieku.
Pojechałem, bo koledzy powiedzieli: „Wojtek, masa pól, ciepło, fajne hotele, super knajpy – od takich lokalnych, aż po bardzo eleganckie, jest co zwiedzać, jest, gdzie się pobawić, piękne widoki, w ogóle wszystko jest cool…”.
No to wziąłem kije golfowe i poleciałem. Drugiego dnia poszedłem na spacer do Puerto Banus i spotkałem Wojtka Fibaka, a to człowiek, który wie, gdzie się bywa, choć w przeciwieństwie do swego wieloletniego rywala Ivana Lendla nigdy nie zamienił tenisa na golfa. Chwilę później poznałem Agnieszkę (Agnes) Marciniak, super dziewczynę z Poznania, która miała wizję, jak stworzyć butikową firmę aktywną na rynku nieruchomości. Konkurując z dużymi agencjami, dawała coś więcej niż tylko pośrednictwo, bo oferowała swoim klientom zarządzanie nieruchomościami i spersonalizowaną obsługę.
Zaprzyjaźniliśmy się od pierwszego spotkania, bo uwielbiam i cenię takich ludzi, którzy potrafią zaczynać od zera i konsekwentnie dążyć do celu i to z sukcesem na końcu.
Co jeszcze jest w Marbelli?
- La Concha – czyli muszla – góra, która jest symbolem tego miasta. Być może to dzięki niej panuje tu specyficzny mikroklimat. 50 km w lewo (patrząc od lądu), w Maladze pada deszcz, 50 km w prawo w Sotogrande temperatura wynosi 15 stopni, a tu błękitne niebo, słońce i ponad 20 stopni;
- Puerto Banus, czyli ekskluzywna dzielnica Marbelli z mariną, sklepami wszystkich światowych marek i licznymi knajpkami;
- kasyno, liczne bary, kluby nocne i moc innych atrakcji;
- ekskluzywna dzielnica mieszkaniowa Sierra Blanca z domami od 4 do 40 mln €;
- urocze stare miasto, którego historia sięga X w. i gdzie jest jeszcze więcej uroczych restauracji, barów i miejsc, nie tylko dla zakochanych;
- wspaniałe widoki gór z jednej strony i Morza Śródziemnego z drugiej.
Urzeka kosmopolityzm tego miejsca. Nie ma chyba dominującej nacji, poza Hiszpanami oczywiście. Na ulicach widzi się białych, o różnej karnacji skóry, ciemnych, żółtych. Mieszanka języków i tablice rejestracyjne na pojazdach z całego świata.
Tu każdy czuje się jak u siebie.
Majorka jest trochę niemiecka, Algarve bardziej brytyjsko-skandynawskie, a tu, w Marbelli i okolicach, są wszyscy. Nie ma się do czego przyczepić.
Jedynym felerem jest szary piasek i słabe, wąskie plaże, które robią się piękne i złociste dopiero za Gibraltarem.
„Dobre” miejsca poza Marbellą to Elviria, choć to tak naprawdę dzielnica tego miasta oraz okolice Estepony i Sotogrande, gdzie jest super marina, wiele fajnych dzielnic z domami i wiele pól, z Valderramą i Sotogrande na czele.
Marbella jest w pewnym sensie symbolem całego regionu, choć międzynarodowe lotnisko to Malaga, skąd do Marbelli jest około 50 km.
Późnej mija się Benalmadenę z dużą mariną, Fuengirolę, Mijas, Riviera del Sol, a potem są: Elviria, Marbella, San Pedro del Alcantara, Estepona, Casares, Manilva, Puerto de la Duqesa, wreszcie Sotogrande i na końcu Gibraltar, ze słynną skałą, będący od początku XVII w. terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii i jednocześnie częścią Unii Europejskiej.
To trochę, a może nawet bardziej niż trochę, magiczne miejsce.
Pogoda, liczne pola golfowe, ekskluzywne hotele: Kempinski, Westin, Marbella Club Hotel (wybudowany w 1954 r. przez księcia Alfonsa von Hohenlohe), Puente Romano Hotel, którego nazwa pochodzi od mostu rzymskiego z I w.n.e znajdującego się na jego terenie, a także Villa Padierna (dawniej Ritz Carlton) i Finca Cortesin z genialnym polem golfowym to tylko część bogatej oferty dla tych, którzy przyjeżdżają tu na krótsze lub dłuższe pobyty.
Benahavis, odległe od Marbelli o kilkanaście km na północny zachód to mekka gastronomiczna, słynąca z regionalnej kuchni.
Crème de la crème to La Zagaleta.
Miejsce wymyślił Adnan Khashoggi, saudyjski miliarder, który zarobił krocie na handlu bronią. W latach 70. kupił ponad 900 ha w okolicy Marbelli, budując rezydencję myśliwską. Paręnaście lat później grunty przejęło konsorcjum banków, które sprzedało je następnie grupie szwajcarsko-niemiecko-hiszpańskich inwestorów.
Stworzyli oni w tym miejscu najbardziej luksusową posiadłość z ponad 400 willami, których ceny sięgają kilkudziesięciu milionów euro i gdzie są dwa kompletnie prywatne pola golfowe, tylko dla członków i gdzie dom na czubku ściętego wzgórza – żeby mieć widok na Morze Śródziemne – ma Władimir Władimirowicz Putin.
Domy nie mają ogrodzeń, po terenie chodzą jelenie i sarny, a wszystko wokół jest cool i 7-star!!!
Bogaci ludzie kupowali duże działki i budowali piękne rezydencje.
Nie jest ich jednak tak dużo na świecie.
Masę krytyczną stworzyli – przepraszam – szarzy ludzie: urzędnicy, hydraulicy, taksówkarze i jakkolwiek rozumiana klasa średnia. Oni nie kupowali pojedynczych domów po kilka milionów euro, tylko tysiące i dziesiątki tysięcy apartamentów po 100-400 tys. €.
Po wielu latach ciężkiej pracy w Anglii, Szwecji, Holandii, zorientowali się, że można sprzedać swoje mieszkanie w ojczystym kraju, kupić taniej apartament w Hiszpanii i żyć z emerytury, gdzie pogoda lepsza, więcej słońca, a koszty życia niższe niż w ojczyźnie i wino znacząco tańsze!!!
My – Polacy, jesteśmy na razie w pierwszym stadium. Domy i apartamenty kupują bogaci ludzie. Klasa średnia jeszcze nie. Bardziej atrakcyjne na dziś są aparthotele w Kołobrzegu, Szklarskiej Porębie i jeszcze kilku innych miejscach w Polsce. Ale to się zmieni. Za kilka lat polska klasa średnia też pomyśli o życiu na emeryturze w Hiszpanii, Portugalii albo jeszcze innym, cieplejszym (szczególnie w zimie) niż w Polsce miejscu, gdzie ceny podobne albo niższe, pogoda gwarantowana i moc atrakcji wokół.
Może będzie to Marbella?
Dobre wino, oliwa z oliwek, słońce przez 320 dni w roku, dużo fajnych pól dookoła, dieta śródziemnomorska, zero stresu i fajne długie życie – grać w golfa, pić wino i nie umierać.
A jak ktoś nie gra w golfa?
To proste – niech zacznie.
Lećcie do Marbelli – będzie się Wam podobało, macie moją gwarancję.
Pozdrawiam
Pasyn
Instagram: Traveling4golf
Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf
Twitter: Pasyn1
E-mail : w.pasynkiewicz@upcpoczta.pl